Tekst alternatywny

A więc – wojna!

A więc – wojna!

(Fragment rozdziału szóstego „Historii Europy 1989 – 2052”; Mexico City 2054 r., który przypadkiem wpadł mi w ręce w zakurzonym antykwariacie)

Nie było w dziejach Europy po roku 1945 tak przerażającego aktu przemocy, jak atak kiboli Ruchu Chorzów na bezbronnych i trzeźwych jak Polacy meksykańskich marynarzy w Gdyni. Skandal zataczał coraz szersze kręgi. Nie wystarczyło zruganie polskiego ambasadora w Meksyku. Konflikt narastał i celem jego rozwiązania zebrała się Rada Bezpieczeństwa ONZ. Niestety, jej obrady zakończyły się fiaskiem. Zlekceważono błagania polskiego delegata, który proponował, by sprawę bandyckiej napaści zbadała niezależna międzynarodowa komisja złożona z rosyjskich ekspertów. Weto założyły Stany Zjednoczone. W ich interesie leżało odwrócenie uwagi światowej opinii publicznej od planowanej interwencji zbrojnej w Syrii.

– Jeżeli zakotłuje się w środku Europy, to kto będzie zawracał sobie głowę tymi azjatyckimi czarnuchami? – śmiał się Prezydent USA, gładząc swoje kędzierzawe, afro amerykańskie włosy.

Wobec załamania się negocjacji na forum ONZ, Prezydent Meksyku zażądał od rządu Rzeczypospolitej Polskiej natychmiastowej, bezwarunkowej kapitulacji i przyłączenia tego kraju do Estados Unidos Mexicanos w charakterze jego terytorium zamorskiego o ograniczonej suwerenności. W razie oporu zagroził wojną.

Słowa „natychmiastowa i bezwarunkowa kapitulacja” oraz „ograniczona suwerenność” znalazły głębokie zrozumienie u Premiera polskiego rządu. Niestety, jeszcze przed rozpoczęciem negocjacji o pokojowym przekazaniu władzy w sprawę wmieszał się Prezydent RP, który jak zwykle nie bardzo wiedział o co właściwie chodzi i w związku z tym wystąpił w telewizji z płomiennym przemówieniem.

– Będziemy walczyć na plażach! – grzmiał, bijąc pięścią w stół i łypiąc na kartkę z tekstem przygotowanym naprędce przez jego Doradcę, z zawodu historyka. – Będziemy walczyć na równinach i wzgórzach! Nigdy się nie poddamy!

– A więc – wojna! – stwierdził zniesmaczony Prezydent Meksyku.

W niedzielę 1 września 2013 r., tuż po godzinie czwartej rano gdyńską plażą wstrząsnęły eksplozje. Na tle morza wykwitły pióropusze dymu. Mieszkańcy miasta w panice wybiegali ze swoich domów i szturmowali supermarkety Biedronka, by wykupić mąkę, cukier i smalec. Ponieważ Biedronki czynne są w niedzielę dopiero od 9. rano, doszło do wyważania drzwi, wybijania szyb i jak zwykle bywa w takich sytuacjach, licznych aktów szabrownictwa. Tu i ówdzie wybuchły pożary. Zmotoryzowani wsiedli do samochodów i próbując uciekać na południe zakorkowali drogi wyjazdowe z miasta. Zapanował taki chaos, że wobec krzyków rozpaczy, płomieni i dymu nawet miejscowa policja zaczęła coś podejrzewać. Wysłano więc na plażę jednego z funkcjonariuszy w cywilu, żeby się rozejrzał.

Wrócił po godzinie, oblepiony mokrym piachem, zionąc alkoholem i zataczając się; i zdołał tylko wybełkotać, że meksykański żaglowiec ostrzeliwuje plażę z tzw. wiwatówek. Co prawda, kibole próbowali odeprzeć atak za pomocą butelek bez benzyny, ale Meksykanie przechytrzyli ich, strzelając butelkami z tequilą, zapakowanymi w gumowe amortyzatory, dzięki czemu się nie tłukły. W tej sytuacji doszło do zbiorowej konsumpcji tego wyśmienitego napoju wyskokowego i pierwsza linia oporu została przełamana. Marynarze zeszli na plażę i uchwycili mocny przyczółek wykorzystując grajdoły, wykopane w piachu przez letników z mazowieckich równin.

Gdy wiadomość o ataku dotarła do Warszawy, Premier polskiego rządu miał jeszcze nadzieję na pokojowe rozwiązanie konfliktu. Wezwał do siebie Ministra Spraw Zagranicznych.

– Załatwmy to na drodze dyplomatycznej – zaproponował.

– Nie robimy dyplomacji – odpowiedział Minister. – Nie robimy polityki zagranicznej. Budujemy stadiony.

Wobec tego Premier wezwał Ministra Obrony Narodowej.

– Brońmy się! – zawołał.

– Czym? – padła flegmatyczna odpowiedź.

– Prawda, prawda… – mruknął Premier. Po czym nagle się rozpromienił: – Ale sojusznicy nas nie opuszczą!

W miarę, jak Meksykanie posuwali się w głąb wybrzeża, rozdając po drodze czekoladę, tequilę i mocne papierosy, Warszawa zaalarmowała cały świat informacją o inwazji. Reakcje były różne.

USA mogły spokojnie wziąć się teraz za Syrię, więc w ogóle nie pofatygowały się z odpowiedzią. W Wielkiej Brytanii arcybiskup Canterbury wezwał do ekumenicznej modlitwy (w kościołach, meczetach, synagogach i nocnych klubach) za bohaterski naród polski. Francja oświadczyła, że wypełni swoje zobowiązania sojusznicze i pospiesznie przystąpiła do odremontowywania zardzewiałych fortów na Linii Maginota. Jednocześnie wysłała jeden myśliwiec Mirage, który około południa dotarł nad Trójmiasto i zrzucił na Meksykanów ulotki z tekstem, by w imię Allacha i tradycji oświeceniowego humanizmu powstrzymali się od agresji. Luksemburg zapowiedział, że gotów jest wysłać do Polski wszystkich swoich trzech żołnierzy, pod warunkiem otrzymania gwarancji, że nic im się nie stanie.

Jeśli chodzi o sąsiadów Polski, to Niemcy i Rosja wydały wspólne oświadczenie: „Trwają w tej chwili intensywne konsultacje. Jesteśmy niezmiennie ustosunkowani do racji obu stron konfliktu i pragniemy zachować życzliwą neutralność”. Czesi nie zrobili nic, bo odsypiali jeszcze sobotnie piwo. Słowacy też nic nie zrobili, bo wykorzystując zamieszanie zaczęli bić Cyganów. Rząd Ukrainy wskazał, że inwazja na Polskę to fatalny efekt przystąpienia tego kraju do Unii Europejskiej. Dyktator Białorusi stwierdził, że mógłby wysłać na zachód dywizję czołgów, które w trzy godziny osiągnęłyby linię Wisły, ale po co mają mu po drodze niszczyć gąsienicami kołchozowe drogi.

Jedynie Węgrzy byli gotowi przyjść z realną pomocą, ale stanowczo sprzeciwiła się temu Rumunia.

– Obawiamy się, że znowu będziemy musieli internować u siebie polski rząd – oświadczył rzecznik prasowy Prezydenta Rumunii. – Drugi raz możemy tego nie przetrzymać.

Tak więc i Węgrzy niczego nie zrobili, by nie psuć sobie lokalnych stosunków.

Późnym popołudniem meksykańscy marynarze przemieszczający się autostopem znaleźli się na przedpolach Warszawy. Zamierzając wykorzystać zmodyfikowany manewr Paskiewicza postanowili zaatakować stolicę Polski nie od północy, lecz od południa, ale wstrzymał ich na kilka godzin korek w Jankach. To dało władzom Rzeczypospolitej chwilę oddechu i możliwość przeanalizowanie sytuacji.

W gabinecie Premiera przez długich kilka minut panowała grobowa cisza. Ministrowie i ministry patrzyli na siebie niepewnie. Nikt nie chciał pierwszy zabrać głosu. Nareszcie Premier wstał z fotela za 13 tys. złotych, wypożyczonego na tę okazję z MSZ i wypowiedział jedno krótkie słowo:

– Spierdalamy.

Gdy wiadomość o tym – jak je nazwali późniejsi historycy – „przemówieniu stulecia” dotarła do Prezydenta, ten nie wahał się ani chwili. Polecił natychmiast odtworzyć ponownie w telewizji swoje poranne przemówienie o tym, że nigdy się nie poddamy, po czym razem ze swoim Doradcą, z zawodu historykiem, udał się do Ruskiej Budy, skąd na drzwiach stodoły odleciał w kierunku Moskwy.

Premier i członkowie jego gabinetu wsiedli do składu Pendolino, zaprzężonego w szóstkę koni, na tę okazję zarekwirowanych Kompanii Honorowej Wojska Polskiego, jedynej jaką kraj aktualnie dysponował. Woźnica trzasnął z bata i Pendolino raźno potoczył się na Berlin (aczkolwiek zwalniając na zakrętach)…

Tak oto, w dużym skrócie, Rzeczypospolita Polska stała się Terytorium Zamorskim Stanów Zjednoczonych Meksyku. I dobrze na tym wyszła, bo odtąd ropę i gaz kupowała za nieduże pieniądze za Oceanem, a nie w Rosji. No i wstąpiła do Północnoamerykańskiej Strefy Wolnego Handlu (NAFTA), co też może zaliczyć sobie do plusów.

Tomasz Kowalczyk

Tomasz_Kowalczyk_small