Jest takie proste doświadczenie z zakresu tarcia statycznego, które każdy może przeprowadzić w domu. Otóż bierzemy szklany lejek z możliwie wąską nóżką i wkładamy go w laboratoryjny statyw. Pod spodem kładziemy arkusz papieru, a do lejka wsypujemy garść drobnoziarnistego, suchego piasku. To wszystko. A teraz przypominamy sobie wzór ze szkolnych lekcji fizyki: T = N * µ.
Cieniutka stróżka piasku usypuje nam idealny, matematyczny stożek. I ten stożek rośnie, w miarę, jak piasku w lejku ubywa. Ale nic nie trwa wiecznie: gdy nagle spadnie to jedno ziarnko za dużo - stożek osuwa się. Spajające go dotąd siły ustąpiły przed grawitacją. To proste - im większy i bardziej skomplikowany układ, tym łatwiej się rozpada. Nawet bez kopniaka z zewnątrz. Wali się pod własnym ciężarem; ot, tak sobie.
Dzisiaj jesteśmy wszyscy takimi ziarnkami piasku w stożku, któremu na imię Unia Europejska. Prowincja grecka leci na pysk, a jej mieszkańcy protestują przeciw planom oszczędnościowym. Ciągnie za sobą prowincję włoską, w której - już po szczycie unijnym strefy euro - oprocentowanie obligacji strzeliło w górę jak rakieta. W kolejce czekają następne prowincje. Europejskie banki tracą wiarygodność, ale w prowincji polskiej tematem numer jeden są przepychanki w partii, która nie rządzi, bo jest w opozycji. Niektórzy specjaliści nieśmiało przebąkują o ekonomicznym Armagedonie, ale banki zachęcają nas usilnie do brania kredytów.
Ki diabeł, ta Unia? Postanowiłem zapytać niezawodnej Wikipedii. Dowiedziałem się, że to "gospodarczo-polityczny związek demokratycznych państw europejskich, powstały 1 listopada 1993 r." Że przewodniczącym Parlamentu Europejskiego jest Jerzy Buzek. Tak, kojarzę tego pana. Wysokim Przedstawicielem Unii do spraw zagranicznych i polityki bezpieczeństwa jest Catherine Ashton. Też kojarzę; po zdjęciu ją poznałem, bo jeden z moich ulubionych horrorów to "Noc żywych trupów". Że Komisarz ds. edukacji, kultury, wielojęzyczności i młodzieży nazywa się Androulla Vassiliou, a Komisarz ds. działań w sprawie klimatu to Connie Hedegaard. Nie kojarzę. Rany, ilu ich tam jest! Dowiedziałem się też, że często myli się Radę Europejską z Radą Europy - w rzeczywistości to dwie różne organizacje - i Radę Europejską z Radą Unii Europejskiej. Tu już przerwałem lekturę, bo przypomniał mi się film grupy Monty Pythona "Żywot Briana". Jeden z wątków filmu wykpiwał działalność dwudziestowiecznych grup terrorystycznych, przenosząc je
karykaturalnie w czasy, gdy żył i nauczał Chrystus. Jedna nazywała się Narodowy Front Wyzwolenia Judei, a druga Front Narodowego Wyzwolenia Judei (o ile dobrze pamiętam); obie teoretycznie miały walczyć z Rzymianami, ale ze względu na drobną różnicę nazwy walczyły tylko między sobą.
Słowo "eurokracja" na dobre już zagościło w mowie potocznej: ilość norm, zarządzeń i rozporządzeń płynących z Brukseli wciąż rośnie i rośnie, a końca nie widać. Nie wystarczy nazwać ślimaka rybą lądową; trzeba zakazać sprzedaży tradycyjnych termometrów rtęciowych, bo zawierają rtęć i zwykłych żarówek, bo nie zawierają rtęci, tylko obojętne gazy (argon i azot), a nakazać używanie świetlówek, bo zawierają rtęć. I tak piętrzą się przepisy, ziarenek piasku przybywa, stożek rośnie.
Patrzę na to, co dzieje się w Grecji, a w radiu poważny publicysta tłumaczy, że tylko niepoważny publicysta może chociaż na chwilę pomyśleć, że Unia Europejska kiedykolwiek się rozpadnie. Ale ten pan nie uważał na lekcjach fizyki i nie wie, że można przezwyciężyć siłę T, byleby przeważyły nad nią N (nacisk) i µ (współczynnik tarcia). A nacisk rośnie jak na drożdżach.
No cóż, nie jestem poważnym publicystą.
Tomasz Kowalczyk
505 038 217, (12) 422 03 08;
e-mail klubygp@gazetapolska.pl
ul. Jagiellońska 11/7 31-011 Kraków
Layout i wykonanie: Wójcik A.E.