• Strona główna
  • Kluby
  • Wydarzenia
  • Multimedia
  • Archiwum
  • Forum dyskusyjne
  • Kontakt
  • Terminy spotkań
  • Tragedia smoleńska-miesięcznice
  • Karta Klubów "GP"
  • Zjazdy
  • GALERIA
  • Fundacja Klubów "Gazety Polskiej"

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------- ---- ARCHIWUM STAREJ STRONY - ZAPRASZAMY NA NOWĄ STRONĘ KLUBÓW GAZETY POLSKIEJ:                                                                 www.klubygazetypolskiej.pl
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Lemingi a Powstanie

Tomasz_Kowalczyk.jpg

Zawsze byłem zdania, że politycy powinni zbliżać się do ludu. Nie tylko ze względów propagandowych, jak to zrobił Michaił Gorbaczow krótko po objęciu władzy, nieoczekiwanie pojawiając się na którymś z moskiewskich placów targowych. "Powinniście być bliżej społeczeństwa" - wypalił mu jakiś starszy pan. "No, właśnie jestem" - odpowiedział z uśmiechem Gorbaczow. Łajdak, bo łajdak, ale trzeba przyznać, że Breżniewa nie byłoby stać na coś takiego.

Otóż politycy, zarówno ci rządzący jak i ci z opozycji, powinni się zbliżać do ludu, bo tylko w tej sytuacji mogą się dowiedzieć czegoś sensownego o nastrojach społecznych. Sondażownie powiedzą im guzik z pętelką; zresztą o tym, kto nimi zarządza, niejeden już raz pisał w "Gazecie Polskiej" Piotrek Lisiewicz. I nic dodać, nic ująć.

Polityk powinien przejechać się czasem tramwajem czy autobusem. Jeśli taki pan poseł jedzie samochodem w towarzystwie swojego asystenta, to cóż może usłyszeć? Albo asystenta, od którego dowie się jak zwykle, że jest absolutnym geniuszem, a ten Iksiński czy Igrekowski to szuja, co tylko dołki pod innymi potrafi kopać. Albo też poseł włączy radio i posłucha kolegów kłócących się w Salonie Politycznym "Trójki" i się zapluje, że Beata Michniewicz tym razem nie jego zaprosiła. No i większość z nich na tym poprzestaje. Pewnie czasem przeczytają jeszcze jakąś gazetę i na tym kończy się ich kontakt z żywą rzeczywistością.

(Aczkolwiek bywają wyjątki. Podczas jednego z moich pobytów w Warszawie na własne oczy widziałem zziajanego europosła Ryszarda Czarneckiego, jak ostatkiem sił dobiegał do miejskiego autobusu na przystanku w okolicach Hali Banacha).

W tramwaju lub autobusie natomiast można usłyszeć autentyczny głos ludu, który i ja ostatnio usłyszałem. Dwóch ich było, młodzi, wyglądali na studentów. Przejechałem z nimi tylko dwa przystanki, bo potem wysiedli, ale zdążyłem się przysłuchać rozmowie. Dyskutowali o... rocznicy wybuchu Powstania Styczniowego. Ironizowali. Podśmiechiwali się. Reprezentowali europejskich, do granic europejskości zeuropeizowanych po europejsku Europejczyków. Lemingi jak od szablonu. Wzór. Nic, tylko żywicą epoksydową zalać na wieki wieków i wstawić do muzeum w Sevres pod Paryżem.

Z pozoru. Ostatnie zdanie, które dosłyszałem: "A najśmieszniejsze jest to, że kiedyśmy się te sto pięćdziesiąt lat temu uganiali po lasach strzelając do Ruskich, to w Londynie akurat otwarli metro...".

Dlaczego z pozoru? Po pierwsze - nie tak źle z tymi lemingami, skoro interesują się historią. Wiedzą, kiedy było Powstanie i że przeciwko Ruskim. Nie byle co, zważywszy, że profesor Ryszard Terlecki opowiadał niedawno w Krakowie o studentach, którzy nic o Styczniu 1863 r. nie wiedzieli i tylko jeden coś potrafił wyjąkać, że walczono wtedy z... Prusakami. Po drugie, mówiąc o Powstańcach, leming użył formy "my". A więc jednak nie "oni" - ciemna, polska, wsteczna i katolicka tłuszcza. Po prostu - my. Więc lemingi myślą, przynajmniej niektórzy z nich. Wystarczy trochę rzeczy im wytłumaczyć, trochę ich dokształcić. A potem niech już sami kombinują.

Rzecz biorąc ściśle, leming nie do końca miał rację, bo tak naprawdę w 1863 r. w Londynie otwarto tylko jedną, parokilometrową nitkę metra (w dodatku była to trakcja parowa, bo lokomotyw elektrycznych wtedy jeszcze nie było) i za datę prawdziwej inauguracji kolei podziemnej przyjmuje się dopiero rok 1890. Można by też zapytać - czy np. Warszawie potrzebne było w tamtych czasach metro, skoro liczyła raptem jakieś 250 tys. mieszkańców (a Kraków niespełna 60 tys. - tak to było!), podczas gdy Londyn, ówczesna stolica świata, miał ich dobrze ponad milion. Ale nie czepiajmy się szczegółów. Wiemy, o co chodziło lemingowi: tam, w szerokim świecie, buduje się przemysł, wspaniałą infrastrukturę dla całych pokoleń, a tu, w nadwiślańskim zaścianku, odważni chłopcy zamiast tworzyć i budować, z narażeniem życia uganiają się z dubeltówkami za Ruskimi.

Trzeba by lemingowi wytłumaczyć, że aby budować dla dobra całego narodu, potrzebne jest własne państwo. Londyn był i jest stolicą Wielkiej Brytanii, a ona nie znajdowała się pod zaborami. Przeciwnie, Brytania, nie tylko nad morzami panująca, zabierała wtedy ile wlezie i dzieliła jak chciała; i po dziś dzień widać tego skutki: gdy rzucimy okiem np. na współczesną mapę polityczną Afryki zobaczymy granice państw przebiegające dokładnie po tych samych liniach prostych, które kreślono półtora stulecia temu od brytyjskiej linijki pod życzliwym okiem królowej Wiktorii.

Paweł Jasienica w swojej "Rzeczpospolitej Obojga Narodów" wskazywał, że cały młodziutki przemysł Polski i Litwy budowany w czasach króla Stanisława Augusta, po prostu przestał istnieć po trzecim rozbiorze. "Trzeba z szacunkiem wspominać wytwórnie karabinów - pisał Jasienica - wcale dobrego żelaza i stali, manufaktury wełniane, bo w ostatnim dniu dziejów Rzeczypospolitej korzystali z ich wyrobów żołnierze Kościuszki. Wciąż za mało było tych fabryk, ogromny dystans utrzymywał się pomiędzy nami a krajami lepiej rozwiniętymi. Zmniejszyć tę odległość można było jedynie pod warunkiem zachowania własnego państwa, niewiele z przedsięwzięć doby Stanisławowskiej przetrwało jego upadek..." I wreszcie: "Należy wyraźnie powiedzieć, co się wyżej ceni, rozwój fabryk czy narodów".

Leming nie rozumie, że nasi przodkowie jak najbardziej chcieli budować w Warszawie metro nie gorsze od londyńskiego, że chcieli spokojnie pracować w fabrykach i laboratoriach, że chcieli jak cholera być pozytywistami - w końcu, jak trafnie napisał Boy - u nas nawet pozytywizm był jedynie odmianą romantyzmu. Ale żeby móc to wszystko robić, potrzebowali własnego państwa. Wolnego, polskiego państwa. I właśnie dlatego 150 lat temu poszli do lasu, żeby strzelać do Ruskich.

Nasze straty w Powstaniu Styczniowym to około 20 tys. - poległych, skazanych na śmierć, czy zesłanych na Sybir.

W wojnach toczonych przez Rosję w XIX i na początku XX w. straciliśmy około 280 tys. rodaków, siłą wcielonych do carskiej armii.

Panie i panowie politycy: zostawcie służbowe gabloty, przesiądźcie się do tramwajów, posłuchajcie co ludzie gadają. I co gadają lemingi, z których wielu może wyrosnąć na obywateli.

I tłumaczcie im, co i jak.

Tomasz Kowalczyk

1 1 1 1 1 1 1 1 1 1

Biuro Klubów "Gazety Polskiej"



505 038 217, (12) 422 03 08;
e-mail klubygp@gazetapolska.pl
ul. Jagiellońska 11/7 31-011 Kraków

Layout i wykonanie: Wójcik A.E.