Putin wyrzuca łączniki

Ostatnio znowu sporo mówi się o problemach z umowami gazowymi z Rosją. Wedle doniesień, brakuje nam trochę gazu dostarczanego przez jednego z pośredników Gazpromu - stworzonego we współpracy z Ukrainą i obecnie zwalczanego przez samych Rosjan. Jednocześnie okazuje się, że Gazprom dostarcza nam wystarczająco dużo gazu, ale bezpośrednio, omijając dotychczasowego pośrednika.

Po co cały ten cyrk? Może sprawę wyjaśni upór Rosjan, by ze współpracy z Polską wyeliminować jednocześnie pośrednika związanego z Aleksandrem Gudzowatym Gas-Trading (spółka Gudzowatego ma tam znaczny pakiet udziałów).

To niejedyny przypadek, kiedy Rosjanie postanowili wyeliminować popieranych wcześniej pośredników. W czasie afery Orlenu pojawiły się informacje, że Moskwa chciała za wszelką cenę pozbyć się z pośrednictwa w handlu ropą spółki J&S. Tej samej, która wcześniej niemal zmonopolizowała handel Rosji z Polską. Już wtedy było wiadomo, że rozpoczął się proces, który zmienił strategię budowy imperium rosyjskiego.

Zmiana tej strategii charakteryzuje przejście od epoki Jelcyna do epoki Putina. Za czasów Jelcyna wycofywano z państw Układu Warszawskiego w głąb Rosji wojska. Zlikwidowano nawet oficjalne symbole sowieckiego mocarstwa. Pozostawiano jednak swoiste łączniki, coś w rodzaju nieformalnych ambasadorów interesów Rosji. Kluczową rolę odgrywali tutaj biznesmeni pośredniczący w handlu paliwami. Bez ich udziału nie dało się kupić od Rosjan ani gazu, ani ropy. Z kolei pośrednicy byli w stanie opłacać - z zysków w handlu - polityków i media. Płatni przyjaciele tworzyli przychylną atmosferę dla monopolizowania rynku przez Moskwę. Rosjanie formalnie mieli w tej sprawie czyste ręce. Zresztą ogromne pieniądze działały lepiej niż niejedna komórka szpiegowska. Pośrednicy musieli dbać o interesy Rosjan, bo bez nich nie istnieli. O skuteczności tej taktyki świadczy fakt, że Polska popadała w coraz większe uzależnienie od rosyjskich dostaw, mimo protestów znacznej części opinii publicznej. W Rosji, dzięki serii pośredników, powstała nowa oligarchia wywodząca się głównie z dawnych służb specjalnych. Podobnie było w wielu krajach postkomunistycznych. Pomysł ekipy Jelcyna okazał się samograjem. Miał jednak ogromną wadę. Pośrednicy - co było zrozumiałe - bardziej dbali o interesy własne niż Moskwy. Stawali się niezwykle kosztowni. Zyski z produkcji paliw szły do kieszeni multimiliarderów, a Rosja podupadała. Traciła kontrolę nad kolejnymi republikami, aż wreszcie zagroziło to integralności jej terytorium. Przykładem była przegrana przez Moskwę I wojna czeczeńska. To efekt niedoinwestowania armii. Brakowało też pieniędzy na sam przemysł paliwowy. W rezultacie jego część zaczęła przechodzić w ręce kapitału zachodniego.

Ofensywa polityczna opierająca się na pośrednikach też zaczęła szwankować. Kolejne kraje wstępowały do NATO. Niektórzy pośrednicy patrzyli łakomie na kontrakty z Zachodu.

Dla Moskwy był to sygnał do zmiany geopolityki. Do władzy doszła grupa KGB-istów, na której czele stał Władimir Putin. Początkowo próbował wymieniać pośredników na bardziej lojalnych, potem po prostu z nich zrezygnował. Dla części paliwowych oligarchów w Rosji oznaczało to więzienie lub emigrację. Pozostali próbowali się dostosować. W krajach ościennych odcięto od kontraktów z Rosją najbardziej znanych biznesmenów. Ci jednak nie zamierzali poddać się tak łatwo. Poprzez kupionych wcześniej przyjaciół politycznych i media bronili swojej pozycji, blokując Rosjanom dostęp do opanowanych wcześniej rynków. Nie da się wykluczyć, że ta sprawa była praprzyczyną wybuchu afery Orlenu. Niektórzy z pośredników próbowali wykorzystać dostęp do krajowych rynków i oferowali go dostawcom spoza Rosji. Dawni przyjaciele Moskwy nagle stali się jej zaciętymi wrogami. To, co było kiedyś genialnym pomysłem Jelcyna, stało się przekleństwem Putina. Dla obecnego premiera Rosji ważniejsze jest w tej chwili dogadywanie się z samymi państwami niż nawet wysokość uzyskanej ceny paliw. Jakie znaczenie ma windowanie tych cen, jeżeli większość zysków omija Moskwę? Putin, wcześniej czy później, tę batalię wygra. Jednak kraje posowieckie dostały czas na uniezależnienie się od Moskwy. Groźne pomruki czy pokazy siły tego nie zmienią. Z Rosją będziemy rozwijać handel, kiedy ten biznes stanie się bezpieczny. Być może po Putinie przyjdzie kolejna ekipa, która będzie zdolna z tego faktu wyciągnąć wnioski.


Tomasz Sakiewicz