Czy "Wyborcza" nie przepada za Polską?


Z dużym zainteresowaniem przyglądałem się ogłoszonemu przez kibiców z Wielkopolski bojkotowi "Gazety Wyborczej". Z tego co zauważyłem, bojkot przeniósł się także na inne regiony. Czekałem na wyniki sprzedaży "GW" i okazało się, że gwałtownie spada. Zmniejszyła się przede wszystkim w kwietniu, kiedy to wszystkim innym pismom sprzedaż rosła. Czy kibice okazali się aż tak skuteczni? Być może. Myślę jednak, że "Wyborczej" zaszkodziła, i to bardzo, postawa w czasie tragedii w Smoleńsku. Polacy mają w nosie spory polityczne. Nie dowierzają obietnicom osób publicznych, słabo rozumieją przyczyny "konfliktów na górze", a ogólnie rzecz biorąc, kochają święty spokój. Prawdą jest, że większość z nas nie jest rewolucjonistami. Jednak istnieje pewna cienka granica kitu, której przekraczać się nie powinno, jeżeli nie chce się utracić wiarygodności.

Adam Michnik dosyć dobrze wyczuwał nastroje oportunistycznej części społeczeństwa. Wiedział, że ciekawy dodatek o pracy czy program TV może być atrakcyjniejszy niż najprawdziwsza informacja o tym, co dzieje się na wyżynach polityki. Raz totalnie się pomylił - w kwietniu tego roku, pisząc list dziękczynny do Rosjan. Pomijając fatalne skojarzenia, które jednak są udziałem mniejszości dobrze znającej historię, większość Polaków, w tym myślę również wielu czytelników "Gazety Wyborczej", wyczuło potworny fałsz i niestosowność tego zachowania. Sprawa katastrofy smoleńskiej, bez względu na to, kto w jaką jej przyczynę wierzy, jest dla Rosjan w najwyższym stopniu kłopotliwa. Źle się zachowali, organizując przylot prezydenta, źle przygotowali lotnisko, oni wyprodukowali i wyremontowali samolot, który się rozbił, mataczyli w śledztwie od samego początku. Co do przyczyn wypadku, to nawet przy maksymalnym zaufaniu do ich działań pozostaje wiele niewyjaśnionych zagadek. Dziękowanie Rosjanom, a właściwie Putinowi, było po tym wszystkim co najmniej zdumiewające. To, że zrobiono to po rosyjsku, u jednych wywołało ironiczny uśmiech, u innych oburzenie. Czy Michnik aż tak potwornie zidiociał, że przestał wyczuwać nastroje nawet własnych czytelników? Moim zdaniem nie, poświęcił rzeczy mniej istotne dla najistotniejszych. Najważniejszą funkcją "Gazety Wyborczej" było zawsze kształtowanie elit. Kiedy większość społeczeństwa - zdecydowana większość, jak wynika z badań - chciała się dowiedzieć, co naprawdę stało się w Smoleńsku i co najmniej wątpiła w dobrą wolę Rosjan, elity zastanawiały się, jak powinno się na zaistniałą sytuację zareagować. Co gorsza, dyktat "Wyborczej" w tej sprawie przyjęły nie tylko bardziej skłonne do ulegania jej opinii elity lewicowe, ale także wielu polityków prawicy. Nastąpiło tu generalne rozejście się elit i społeczeństwa. Polacy chcieli znać prawdę, elity, za radą "Wyborczej", postawiły na umacnianie przyjaźni między Moskwą i Warszawą. W rezultacie doszło do największego absurdu w historii: w momencie, gdy toczyła się kampania wyborcza spowodowana zagadkową śmiercią prezydenta, nikt ze znaczących polityków nie chciał tego tematu poruszać. Widziałem badania OBOP-u w tej sprawie i stwierdzam, że dla absolutnej większości Polaków był to temat numer jeden. Czy należało go podejmować mniej lub bardziej stanowczo, to kwestia taktyki. Było jednak oczywiste, że milczeć się nie powinno. Tym bardziej że milczenie bardzo utrudniło wyjaśnianie tragedii smoleńskiej. Rosjanie, ale niestety także polskie władze, bez odpowiedniej presji niczego ważnego w tej sprawie nie zrobią. Patrzę na fenomen "Gazety Wyborczej", kurczący się coraz bardziej krąg jej czytelników, i zastanawiam się nad jej niebywałą skutecznością w rozmiękczaniu mózgów elit. Nie wszystko da się wytłumaczyć manipulacją ani siłą perswazji. Jest coś, czego wielu polityków nie potrafi po prostu przyjąć: "Gazeta Wyborcza", jej redaktor naczelny i wielu zatrudnionych tam "cyngli" mają po prostu złą wolę. Nie interesują ich problemy Polski, tylko przeforsowanie w Polsce swoich spraw. Nie oni pierwsi, nie oni ostatni. Problem w tym, że nawet ofiary nagonek "Wyborczej" zachowują się jak porażeni sztokholmskim syndromem. Doszukują się pozytywów u ludzi, którzy im naprawdę źle życzą. Michnik daleko rozszedł się z tym, co dla Polski naprawdę istotne, i nawet patrząc przez pryzmat jego własnych doświadczeń, trudno nie dojść do wniosku, że kieruje się prywatą i osobistymi fobiami. Póki ta prostu wiedza nie dotrze do naszych elit, póty będą błądzić jak dzieci we mgle, nawet kiedy nakład "Gazety Wyborczej" spadnie do poziomu obsady ambasady rosyjskiej w Warszawie.


Tomasz Sakiewicz