Wróg ludu

Projekt Polska

Wraz z ludźmi, którzy publicystycznie lub naukowo próbują śledzić wydarzenia polityczne, zachodzę w głowę: co mogą oznaczać ataki ekipy Donalda Tuska na kolejne, coraz liczniejsze wspólnoty i grupy społeczne? Rządy PO zaczęły się klasycznie od skoku na centralne instytucje państwowe - wygrali wybory, mogą brać wszystko. Tak zachowywały się wszystkie ekipy, więc działania akurat tej specjalnie nie dziwiły.

Pewien znak zapytania pojawił mi się w momencie, gdy pałkami rozganiano kupców. To, że nie chodziło o pilną budowę metra, mógł zobaczyć każdy warszawiak. Przez dwa lata widzieliśmy najpierw ruiny opustoszałych hal targowych, a następnie stojący w ich miejscu punkt informacyjny o przyszłej budowie. Trochę zrozumiałem, kiedy w innych częściach kraju zaczęto przymierzać się do likwidacji bazarów. Przyszło mi do głowy, że jest to nieoczekiwany sukces konkurencji z galerii handlowych i supermarketów. Znaleziono sposób, by resztki realnego polskiego kapitału poszły na bezrobocie, wzbogacając wielkie sieci handlowe. Pewnie bym na tej opinii poprzestał, gdyby ziemia nie zaczęła się zapadać pod kolejnymi społecznościami.

Trudno nazwać "moherów" jednolitą grupą. Część z nich to zdeklarowani słuchacze Radia Maryja, inni to po prostu starsi ludzie przywiązani do religii i patriotyzmu, którzy akurat tego radia nie słuchali. Wreszcie stanęło na tym, że "moherami" są wszyscy mocno przyznający się do chrześcijaństwa, włączono do tej grupy niektórych księży i biskupów.

Tusk rozpoczął rozprawę z "moherowymi beretami" jeszcze w 2005 r. Sam stworzył to określenie i mimo wizerunkowo szkodliwej awantury brnie w nią aż do dzisiaj. Sygnałem do frontalnej rozprawy była zapewne sprawa Krzyża Pamięci. Podzielono Polaków na postępowych i "moherów". Na tych ostatnich wysyłano policję, jeszcze liczniejszą hołotę, a nawet zwykłych kryminalistów. Przy pomocy zeuropeizowanych duchownych próbowano wręcz doprowadzić do wykluczenia z Kościoła milionów zaangażowanych katolików. Nie udało się, ucierpiał głównie sam Krzyż i kilkadziesiąt poturbowanych osób oraz jak zwykle ks. Stanisław Małkowski.

Po "moherach" przyszła pora na kiboli. Z całą pewnością za sprawą stała "Gazeta Wyborcza", która ze środowiskiem kibiców prowadzi regularną wojnę (trochę więcej dowiedzą się Państwo z filmu "Kibol" dołączonego do przyszłego numeru "GP"). Tylko dlaczego premier tak bardzo dbający o wizerunek zdecydował się na szkodliwą dla niego wojnę? Uderzenie w swój żelazny elektorat pachnie czystym szaleństwem. A jednak.

Przypominam, że w czasie swoich rządów PO chciała przemycić ustawę, która ograniczy działalność związków zawodowych. Próbuje też zniszczyć Spółdzielcze Kasy Oszczędnościowe, a nawet dokręca śrubę internautom.

Czy można to wszystko wytłumaczyć doraźnymi działaniami piarowymi? Wkrótce Tusk zadrze z większością obywateli Polski i żaden piar mu nie pomoże. Czy jego fachowcy o tym nie wiedzą? Wiedzą i pewnie załamują ręce. Dlaczego politycy nie słuchają doradców od wizerunku? Albo dlatego, że tracą kontakt z rzeczywistością, albo mają do spełnienia jakąś misję. Tylko co to za misja?

Po jakiego diabła pacyfikować kolejne środowiska społeczne, narażając się na utratę władzy i dozgonną nienawiść? Nie wiem i zimny pot mnie oblewa, gdy próbuję to sobie wyobrazić.

Wszak kilkadziesiąt lat temu niszczono już klerykalizm, przy okazji promując postępowych księży. Walczono ze spekulantami, likwidując ocalały po wojnie handel. Przyjęto państwowy nadzór nad spółdzielczością i związkami zawodowymi. Kluby kibiców też uwalniano od elementów chuligańskich.

Cóż za pomówienie? Wszak wtedy rządzili straszliwi zbrodniarze i sowieccy podwładni! A teraz nie rządzą zbrodniarze, nie zawsze też są to poddani Moskwy. Dziwnym trafem jednak niektóre skutki ich działań są podobne. Polska bowiem składa się z "moherów", kupców, kibiców, spółdzielców, związkowców, a ostatnio także z wolnych internautów, albo się całkiem rozkłada i wtedy rządzić tu może każdy. Rozumieli to przybysze ze Wschodu, rozumieją też ich dzisiejsi epigoni.



Tomasz Sakiewicz