Instytut Pamięci Narodowej jest jednym z niewielu tworów udanych III RP.
Nie udały nam się reformy służby zdrowia, nie wybudowaliśmy autostrad, bublem prawnym jest Konstytucja, ale w dziedzinie pamięci historycznej narodu drgnęło. I to w dobrym kierunku. Nie tylko możemy poznawać nazwiska prześladowców i donosicieli, imponujący jest zakres działalności edukacyjnej, publicystycznej. Od Żołnierzy Wyklętych, po zapomnianych działaczy opozycji. Wdrożono śledztwa w sprawach od lat leżących odłogiem, a wołających o pomstę do nieba. I dlatego partia Psujów Ordynaryjnych od dłuższego czasu kombinuje, jak wspomnianą instytucję przejąć lub zniszczyć. A najlepiej jedno i drugie. Oczywiście nie postawi sprawy po męsku - zdjąć Kurtykę i dać kogoś od nas, powiedzmy Sekułę (gdybyż tak można było sklonować Mirosława Sekułę i obsadzić Sekułami wszystkie newralgiczne pozycje w kraju!). A jak to się nie uda, to przynajmniej trzeba będzie się postarać o jakiegoś TW "Profesora". To by było za łatwe.
Bój o IPN, podobnie jak o TVP, rozgrywany jest pod hasłem odpolitycznienia.
Przy czym przymiotnik "polityczny" czy "apolityczny" funkcjonuje wedle zasady "nie nasz" lub "nasz". Karnowski, Sakiewicz czy niżej podpisany - to typowe przykłady dziennikarzy upolitycznionych negatywnie. Lis, Olejnik, Paradowska czy Żakowski to apolityczne szczyty obiektywizmu.
Żeby było jasne - archiwa IPN nie będą zalane, spalone, zabetonowane, przeciwnie - zostaną one powszechnie otwarte, oczywiście z wyjątkami. Owe wyjątki pozwolą nagradzać, karać lub dyscyplinować.
Zadba o to kolegium wyłonione przez środowiska naukowe, których stosunek do Instytutu, a szczególnie lustracji, jest ogólnie znany. Podejrzewam, że głównym kryterium doboru kandydatów do kierowniczego gremium będzie nienaganna opinia wystawiona przez oficera wprowadzającego i przynajmniej dwie rekomendacje tajnych współpracowników.
Marcin Wolski