Koniec fin de sieclu
Kiedy tak naprawdę skończył się XX wiek? Dość niedługo panowały opinie, że krótkie, dramatyczne stulecie, rozpoczęte strzałami w Sarajewie w 1914 r., skończyło się wraz z Jesienią Ludów w 1989 r. upadkiem muru berlińskiego i dekompozycją Imperium Zła. Jednak wieszczona przez rozmaitych mędrków w rodzaju Fukuyamy "epoka pohistoryczna" okazała się tylko fin de sieclem zakończonym 11 września 2001 r., kiedy 4 Boeingi 737, najdoskonalsze twory "cywilizacji białego człowieka", użyte zostały do zniszczenia symboli tejże cywilizacji. Historia wróciła. I nieprędko odejdzie, zadając kłam rozmaitym teoriom, które okazały się jedynie pobożnymi życzeniami.
Nie sprawdziła się teoria długotrwałej hegemonii Jednego Mocarstwa. Hegemon niejako na własne życzenie nie podołał tej roli, osuwa się w neoizolacjonizm, odwraca od wartości, dzięki którym powstał. Szansa możliwego Pax Americana została zmarnowana chyba jeszcze za Clintona, który zamiast hasła "Gospodarka, głupcze!" (ta w kapitalizmie broni się sama, byle jej nie przeregulować) winien umieścić na sztandarze "geopolityka, kretynie!" Wtedy był jeszcze czas.
Niestety. Kolejna "Wielka Smuta" skończyła się w Rosji nadzwyczaj szybko, a w rolę cara wszedł młody oficerek z KGB, który rozpoczął odbudowywanie imperium, zrazu "wewnętrznego", ale za to na sprawdzonych korzeniach wielkoruskiego nacjonalizmu. Dziś Nowa Rosja obawiając się Azji, szuka jakiegoś trwałego związku z Europą, przebąkuje o Unii i NATO... Europa naturalnie się cieszy, choć łatwo sobie wyobrazić taki związek dementycznej starej kokoty z jurnym, choć niespecjalnie trzeźwym Wańką. Gorzej, że związek ten zostałby zapewne skonsumowany w Europie Środkowej.
Nic nie zapowiada szybkiego zahamowania chińskiej eksplozji gospodarczej. Prognozy, że Państwo Środka stanie się pierwszą potęgą za pół wieku, należy mocno przybliżyć. Wiara, że postęp ekonomii wymusi demokratyzację, też okazała się fantomem. Komunizm zgruchotał skorupkę jaja, w którym spał Żółty Smok, a to, co obserwujemy, to dopiero raczkowanie gada, ale już za 5-10 lat...
Za to nadzieje, że zjednoczona Europa stanie się samodzielnym podmiotem światowym dziś w dobie brukselskiej biurokracji, paraliżu decyzyjnego, egoizmu potęg, niesolidarności wewnętrznej w połączeniu z zapaścią demograficzną, pustką ideową i ekspansją islamu zakrawają na żart.
I wydaje się, że zamiast o końcu historii, należy myśleć raczej o końcu pewnej cywilizacji, przepowiadanym od dawna przez różnych Nostradamusów.
Czy wcześniej nasz świat się obudzi? I jakiego potrzebuje jeszcze bodźca, skoro nawet budowa meczetu w miejscu World Trade Center to ciągle za mało?
Marcin Wolski
|