Ilu?


Ilu nas było na Krakowskim Przedmieściu? Ta kwestia zdaje się zaprzątać umysły najpierwszych rachmistrzów. Pomiędzy wersją policyjną 7 tys. a twierdzeniami bezpośrednich uczestników - 70 tys. pojawia się pewien "dysonans poznawczy". Oczywiście można poszukać opinii dalej idących - niejeden z autorytetów III RP powie najchętniej, że w ogóle nie było tam ludzi, tylko "bydło". Z tym większym zainteresowaniem wsłuchałem się w głos znakomitego dostojnika Kościoła, biskupa Pieronka. Jego Ekscelencja, Eminencja, Świątobliwość (niepotrzebne skreślić) trafnie zauważył: "Co to jest 7 tysięcy?!". Fakt, gdyby zjawiło się tam rzeczywiście 70, 700, a najlepiej 7 milionów sytuacja byłaby inna. Siedmiu ludzi zmieści się do jednej "suki", dla siedmiu milionów potrzebna jest operacja na miarę stanu wojennego lub przynajmniej połączonych sił telewizji prywatnych i publicznych...
Ludziom małej wiary mogłoby się wydawać dziwne mieszanie liczb do zagadnienia prawdy, zwłaszcza że w Wielkim Tygodniu przychodzi mi na myśl pewien skazaniec, który, statystycznie rzecz biorąc, nie mógł mieć racji - przeciw niemu była wszak cała potęga Imperium Rzymskiego, wsparta stanowiskiem kapłanów i szerokich rzesz własnego społeczeństwa, a przecież ją miał. Ale w końcu nie znam się na teologii. I dlatego głębiej biorę sobie do serca sformułowanie, że wina leży po dwóch stronach. Salomonowość tej opinii po prostu poraża.
Wiadomo przecież, że bijący nie biłby, gdyby nie było bitego, służby miejskie nie wyrzucałyby do śmieci zniczy i portretów, gdyby nikt ich nie stawiał, nasi Wypróbowani Przyjaciele nie odkręcaliby tablicy, gdyby wcześniej nie przykręciła ich jakaś samowolna ręka, natomiast odpowiedzialność za katastrofę samolotu spada zarówno na tych, którzy do tego doprowadzili, jak i tych, co spadli.
Słowem, wszystko jest jasne i oczywiste.
Tylko dlaczego te mądre i wyważone słowa biskupa kojarzą mi się z innym pytaniem Wielkiego Naszego Przyjaciela i Autorytetu Całej Postępowej Ludzkości: "Ile dywizji ma papież?"


Marcin Wolski