Ze wzgórza pod Krakowem

Na obu brzegach Parany


W działalności Kościoła południowoamerykańskiego nadal widać ślady wielkiego eksperymentu społecznego, jakim były tzw. redukcje jezuickie


Na zaproszenie księży ze zgromadzenia michalitów, pracujących w Argentynie i Paragwaju, zdecydowałem się po raz pierwszy w życiu polecieć do Ameryki Południowej, aby spotkać się z polskimi emigrantami. Odwiedziłem kilka miejscowości, z których najciekawszą była kolonia o swojskiej nazwie Wanda. Leży ona nad rzeką Parana na pograniczu argentyńsko-paragwajskim. Założona została w latach 30. XX w. przez polskie rodziny, które z przeludnionych wiosek w swoim kraju przybyły tutaj za chlebem. Jej nazwa pochodzi od imienia legendarnej księżniczki, a także od jednej z córek marszałka Józefa Piłsudskiego. Do dziś mieszka tutaj wielu naszych rodaków. Ich ojcowie i dziadowie w ogromnie ciężkich warunkach karczowali lasy i uprawiali ziemię, która od zawartego w niej żelaza ma mocno czerwoną barwę. Znakiem ich obecności jest drewniany kościół pod wezwaniem Matki Bożej Częstochowskiej oraz plac Polski w centrum osady. Na okalającym go murze widnieje tarcza herbowa z białym orłem oraz napis "Bóg - Honor - Ojczyzna", a także kilka płaskorzeźb przedstawiających historię osadnictwa Polaków na tym terenie. W kolonii jest także polska szkółka i muzeum, na dziedzińcu którego jako eksponat stoi czterokołowy, rolniczy wóz. Zwany jest on "polskim wozem", gdyż w tej części świata był rozpowszechniony przez emigrantów znad Wisły. Do czasu ich przybycia Indianie znali jedynie pojazdy dwukołowe. Opiekę nad polskimi osadnikami sprawują ojcowie bernardyni, którzy od przeszło pół wieku prowadzą w Argentynie Polską Misję Katolicką. Obejmuje ona rozrzuconych po całym kraju emigrantów ekonomicznych z okresu międzywojennego i politycznych, przybyłych tutaj po II wojnie światowej wraz z żołnierzami - tułaczami z armii Andersa.

Polskim akcentem jest także ustawiony nad brzegiem Parany w Posadas, stolicy prowincji Misiones, pomnik Jana Pawła II, wykonany przez krakowskiego rzeźbiarza Czesława Dźwigaja. Na cokole obok papieskiej postaci ustawione są także figurki dzieci ubranych w narodowe stroje argentyńskie, polskie i ukraińskie. W tej prowincji mieszka bowiem obok siebie wielu polskich i ukraińskich emigrantów. Z tego samego powodu na pomniku widnieje napis po hiszpańsku, polsku i ukraińsku: "Abyśmy wszyscy byli jedno".

W obu odwiedzanych krajach spotkałem wielu polskich księży, którzy pracują tutaj w bardzo ciężkich warunkach. To prawdziwi misjonarze z powołania, często niedoceniani we własnej ojczyźnie. Są oni także ambasadorami polskości na tych terenach. Spotkania z nimi były okazją do rozmowy na tematy zaangażowania Kościoła południowoamerykańskiego w sprawy społeczne. To zaangażowanie ma tutaj ogromne tradycje. Sięgają one XVII i XVIII w., kiedy to zakon jezuitów w celu ochrony Indian przed wyzyskiem hiszpańskich i portugalskich kolonizatorów dokonał ogromnego eksperymentu, unikalnego w historii świata, tworząc tzw. redukcje. Specjalnie, aby opisać je na łamach "Gazety Polskiej", zwiedziłem dwie takie placówki. Jedną z nich była San Ignacio Mini (Święty Ignacy Mniejszy) na argentyńskim brzegu Parany, drugą - Jesus na brzegu paragwajskim. Wszystkie redukcje miały podobny kształt. Pośrodku wznosił się kościół, bardzo przestronny i bogato zdobiony. Do niego przylegał konwent zakonny z wewnętrznym dziedzińcem. Przed kościołem rozciągał się sporych rozmiarów plac, pełniący rolę rynku. Po jego bokach budowano mieszkania i warsztaty dla Indian. Wśród warsztatów były m.in. kuźnie, młyny, stocznie rzeczne, a nawet drukarnie i pracownie artystyczne. Poszczególne części osiedla podzielone były szerokimi ulicami, przecinającymi się pod kątem prostym. Wyznaczono także miejsca na cmentarz, szpital i więzienie. Do budowy używano na ogół kamienia i drewna. Wokół zabudowań rozciągały się pola uprawne, w tym sady i warzywniki. Wszystko było dobrze przemyślane.

Redukcje dawały Indianom nie tylko schronienie, ale też pracę i dość dobre warunki socjalne. Wielu tubylców, do tej pory analfabetów, mogło kształcić się i poznawać tajniki różnych rzemiosł. Jezuici uczyli również nowych upraw. Przykładem tego może być uprawa "yerba mate", która w Ameryce Południowej stała się bardzo popularnym odpowiednikiem herbaty. Placówki miały formę wspólnot pierwszych chrześcijan. Posiadały także własny samorząd. Były na ogół bardzo ludne. Dla przykładu - wspomnianą redukcję San Ignacio Mini w chwilach świetności zamieszkiwało 4,5 tys. osób. Łącznie powstało 30 takich wspólnot, głównie w dorzeczu Parany. Wszystko to było solą w oku władz kolonialnych, które w 1767 r. doprowadziły do wypędzenia jezuitów i likwidacji wspólnot, w wyniku czego ich mieszkańcy rozpierzchli się, stając się często łupem łowców niewolników. Historię jednej z nich ukazuje film "Misja", który w 1986 r. otrzymał Złotą Palmę w Cannes. Po wielu obiektach nie pozostał nawet ślad, gdyż budynki, w tym kościoły, rozebrano, dlatego zachowane ruiny są bardzo cenne. Patronat nad nim sprawuje UNESCO.

Ślady tego wielkiego eksperymentu społecznego widać w działalności wielu dzisiejszych duchownych społeczników, w tym argentyńskiego bp. Joaquína PiEa i paragwajskiego biskupa Fernando Lugo, z zakonu werbistów, zwanego "biskupem ubogich", który dwa lata temu wygrał wybory prezydenckie w swoim kraju. Ale o tym za tydzień.


ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski