Ze wzgórza pod Krakowem
Ojciec Ludwik pod choinkę
Krytyka może być dla wspólnoty kościelnej ożywcza, o ile nie jest naładowana osobistymi urazami i frustracjami
Do wydania wigilijnego przygotowałem felieton o Kościele południowoamerykańskim. Jednak wydarzenia w Kościele polskim zmusiły mnie do napisania innego tekstu. Powodem były liczne pytania Czytelników, które wpłynęły do mnie po opublikowaniu listu o. Ludwika Wiśniewskiego z Lublina do nuncjusza papieskiego. List przeczytałem kilkakrotnie i mam do niego sporo uwag.
Najpierw pozytywy. Po pierwsze, list powinien wywołać szerszą dyskusję na temat obecnej sytuacji Kościoła polskiego. Takiej dyskusji w wielu środowiskach katolickich w ogóle nie ma albo jest blokowana odgórnie. Po drugie, w liście są słuszne uwagi, że Episkopat Polski jest podzielony i od kilku lat brak mu liderów, o czym zresztą sam pisałem wielokrotnie, także na łamach "GP". Liderami nie są bowiem kolejno zmieniający się prymasi. Władze kościelne nie mają też jasnego stanowiska wobec gwałtownych zmian, jakie zachodzą w społeczeństwie polskim, np. wobec laicyzacji młodzieży czy masowej emigracji. Po trzecie, do tej pory jednoznacznie nie rozwiązano wielu trudnych spraw, np. dotyczącej byłego metropolity poznańskiego czy lustracji. Zaznaczę w tym miejscu, że poruszenie tej ostatniej kwestii bardzo mnie w omawianym liście zaskoczyło, gdyż jego autor do tej pory był zagorzałym przeciwnikiem działań podejmowanych w tym kierunku. Co więcej, stając po stronie dwóch agentów SB, atakował na oślep różne osoby, w tym mnie. Ataki te zmusiły mnie do napisania w 2006 r. oficjalnego pisma do prowincjała dominikanów, który jednak odpowiedzi nie udzielił. Dostałem natomiast e-mail od jednego ze współbraci o. Ludwika, który tłumaczył jego zachowanie podziałami, jakie wybuchły w zakonie dominikanów w tej kwestii. Podziały te trwają do dziś. Tak czy inaczej, zmianę poglądów w tej sprawie trzeba traktować też jako pozytyw.
Niestety, na tym pozytywy się kończą. Zasadniczą wadą listu jest zgoda na opublikowanie go na łamach gazety, która atakuje wartości chrześcijańskie, jak tylko może. To podważa wiarygodność działań dominikanina. Zakonnik ów od wielu lat publikuje na łamach tej gazety, fraternizując się z osobami, które z Kościołem po prostu wojują. Poza tym jest to list prywatny, do wewnętrznej wiadomości władz kościelnych, a nie otwarty, więc opublikowanie go powinno nastąpić w porozumieniu z adresatami. Warto byłoby poznać także ich stanowisko. Ale takiej szansy redakcja gazety oczywiście władzom kościelnym nie dała. Kłania się etyka dziennikarska. No cóż, jaki pan, taki kram.
Inną wadą listu są subiektywne uwagi pełne osobistych urazów i zarzutów, które nie mają odbicia w faktach. Do takich zaliczam stwierdzenie, jakoby 50 proc. duchowieństwa było "zarażone ksenofobią, nacjonalizmem i wstydliwie skrywanym antysemityzmem". Skąd autor listu wziął takie dane? Chyba z sufitu, bo przecież nie było żadnych badań w tej sprawie. A może jest to spojrzenie przez pryzmat konfliktów we własnej wspólnocie zakonnej? Gdyby nawet tak, to godzi to w dobre imię ojców dominikanów, którzy w Polsce prowadzą pozytywną i aktywną działalność duszpasterską. Obrzydliwe jest też oskarżenie pod adresem osób broniących krzyża, a także zarzut, że środowisko Radia Maryja jest "pogańskie". To bardzo niesprawiedliwa ocena. Jestem krytyczny wobec tego środowiska, zwłaszcza za zachowanie w sprawie lustracji, ale takich oskarżeń rzucać nie wolno, bo to nieuczciwe. Tym bardziej że oskarżenia te płyną z ust duchownego, który winien dbać o zabawienie każdej osoby.
Reasumując, list o. Ludwika Wiśniewskiego jest wart odnotowania, choć jego ocena, mówiąc najdelikatniej, jest bardzo mieszana. Coś jednak niedobrego musi się dziać z owym zakonnikiem, bo zaledwie parę dni temu dokonał niespotykanego czynu w kościele, przerywając publicznie kazanie ks. Leonowi Pietroniowi, sędziwemu i zacnemu kapłanowi. Ten wybryk wywołał autentyczne zgorszenie wiernych. Metropolita lubelski, który trzy lata temu z lubością odbierał z rąk Adama Michnika i Seweryna Blumsztajna tytuł "człowieka roku", ukarał nie sprawcę zamieszania, ale - o zgrozo - kaznodzieję! I jak tu nie mówić, że Kościół polski jest na wirażu?
Chcę zakończyć stwierdzeniem, że polscy katolicy nadal mogą szczycić się gorliwymi kapłanami. Do takich należał zmarły w ubiegłym tygodniu ks. infułat Ludwik Rutyna. Urodził się w 1917 r. koło Buczacza na Kresach. Po przyjęciu święceń kapłańskich został wikarym w Baworowie k. Tarnopola, a po zamordowaniu proboszcza przez bandy UPA przejął jego obowiązki. W 1945 r. wraz z innymi Polakami został wypędzony. Osiadł na Opolszczyźnie, gdzie pracował w kilku parafiach. W 1958 r. został proboszczem parafii w Kędzierzynie-Koźlu. Wierni kochali go za gorliwą posługę duszpasterską. W 1990 r. przeszedł na emeryturę. Zamiast jednak spokojnie osiąść w domu emerytów, powrócił w rodzinne strony. Zajął się odbudową kościoła farnego w Buczaczu, który dzięki swojej heroicznej pracy przywrócił do dawnej świetności. Sam mieszkał w niezwykle skromnych warunkach, oddając każdy grosz na remont.
Składając życzenia z okazji świąt Bożego Narodzenia, życzę wszelkich łask od Bożej Dzieciny. Niech połączy nas wspólna miłość do Ojczyzny i Kościoła. Bóg się rodzi, moc truchleje!
ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski
|