Ze wzgórza pod Krakowem

Cenzura w mikrofonie


Niespodziewanie Polskie Radio, na które wszyscy płacimy podatek w postaci abonamentu, stało się polem bitwy o Polaków na Wschodzie


Równo rok temu niechlubnej pamięci prezydent Wiktor Juszczenko podpisał z wielką pompą dekret o gloryfikacji Stepana Bandery. Trzy lata wcześniej, przy milczącej postawie polskich władz, zatwierdził podobny dekret w sprawie Romana Szuchewycza ps. "Taras Czuprynka", dowódcy UPA, kata naszych rodaków na Wołyniu i Podolu. Pan Bóg nierychliwy, ale sprawiedliwy. Juszczenko został w ostatnich wyborach odrzucony przez własny naród już w pierwszej turze. Z kolei w kwietniu ubiegłego roku oba dekrety podważył Sąd Administracyjny w Doniecku, a następnie tamtejszy Administracyjny Sąd Apelacyjny. Wszystko to spowodowało, że w tych dniach po wypełnieniu wszystkich procedur prawnych nowa ukraińska administracja państwowa mogła ogłosić, że pierwszy z tych dekretów został anulowany. Raz na zawsze. W chwili, gdy piszę te słowa, do sądu wpłynął także wniosek adwokata Włodzimierza Olenciewicza o uchylenie drugiego dekretu. Miejmy nadzieję, że decyzja w tej sprawie też będzie pozytywna. Byłby to duży krok w usunięciu kolejnej bariery w relacjach pomiędzy dwoma bratnimi narodami słowiańskim. Oczywiście banderowcy pokrzykują ze złością i odgrażają się wszystkim dookoła, ale to są typowe "strachy na Lachy" (w pełnym tego słowa znaczeniu). Z kolei uczciwi Ukraińcy, nawet z zachodniej części swojego kraju, cieszą się z tego, zwłaszcza w obliczu zbliżającego się Euro 2012. Ja też się cieszę. I to bardzo.

Innym krokiem poprawiającym relacje polsko-ukraińskie byłoby odebranie Wiktorowi Juszczence tytułu doktora honoris causa, nadanego mu w lipcu 2009 r. przez Katolicki Uniwersytet Lubelski im. Jana Pawła II. Moim zdaniem, należy w tej sprawie pisać do władz uczelni, które przez kunktatorstwo rzuciły na siebie złe światło, a co więcej - na swojego patrona, którego beatyfikacja tuż-tuż.

Podobnie skompromitował się zarząd Radia Rzeszów, który nie licząc się z opiniami mieszkańców Podkarpacia, podjął decyzję o kasacji niezwykle interesującego i ważnego programu pt. "Kresowe dziedzictwo". Był on nadawany w każdy wtorek w godz. 18.05-19.00. Jego autor, dziennikarz Jerzy Borzęcki, mówił do swoich słuchaczy: "Zapraszam nie tylko Kresowian ale i każdego, komu bliskie są dawne Kresy Południowo-Wschodnie Rzeczypospolitej. Na tych utraconych na zawsze ziemiach pozostały liczne skarby kultury polskiej: Starówki miast, pałace i zamki obronne, kościoły i klasztory, parki i pomniki. Pozostały tam również polskie cmentarze i miejsca pamięci narodowej, o których nie chcemy i nie powinniśmy zapomnieć. A przede wszystkim, pozostali tam nasi Rodacy, którzy pomimo wieloletnich prześladowań polskości pozostali Polakami, odtworzyli parafie rzymsko-katolickie i pod przewodnictwem polskich księży odnawiają odzyskane kościoły lub budują nowe; założyli liczne polskie szkoły sobotnio-niedzielne oraz polskie Towarzystwa, przy których działają zespoły tańca narodowego i chóry".

Kasacja nie ma oczywiście charakteru merytorycznego, lecz polityczny. Podjęta została pod naciskami środowisk, dla których Polacy pochodzący z Kresów lub tam nadal mieszkający są ludźmi gorszej kategorii. I jak to się ma do misji publicznej Polskiego Radia, które do niedawna cieszyło się tak wielkim szacunkiem społecznym i na które my wszyscy płacimy abonament? Ta decyzja nie jest dziwna, gdy weźmie się pod uwagę fakt, że nowy prezes Jarosław Gawlik to były szef dodatku rzeszowskiego "Gazety Wyborczej". Nawiasem mówiąc, w czasach koalicji SLD-PSL piastował lukratywną posadę w departamencie promocji Podkarpackiego Urzędu Marszałkowskiego. Zachęcam do pisania protestów w tej sprawie na adres e-mailowy prezesa: jgawlik@radio.rzeszow.pl

Skasowano również "Trójkę na Kresach", emitowaną w III Programie Polskiego Radia, a prowadzoną przez red. Katarzynę Gójską-Hejke. Była to świetna audycja, bardzo obiektywnie i fachowo przygotowana, o czym mogę zaświadczyć jako jej stały słuchacz. Raz miałem także okazję wystąpić na jej falach - 9 kwietnia 2010 r. Wśród zaproszonych gości znalazł się również Maciej Płażyński. Wychodząc ze studia, umówiliśmy się na spotkanie w sprawie Polaków koło Stanisławowa. Chodziło o pomoc dla jednej z parafii. Kilkanaście godzin później b. marszałek Sejmu wsiadł do samolotu do Smoleńska. Nagrana wówczas rozmowa w studiu radiowym była jego ostatnią publiczną wypowiedzią.

Ustosunkuję się też do licznych pytań, jakie otrzymuję w sprawie tragedii smoleńskiej. Nie jestem żadnym fachowcem w tej kwestii, ale chcę tylko przytoczyć powiedzenie mego śp. Ojca, rodem spod Buczacza, którego Armia Czerwona "wyzwoliła" dwukrotnie - najpierw we wrześniu 1939 r., a później w lipcu 1944 r. Mawiał on zawsze: "Po pierwsze, nie wierzyć Sowietom; po drugie, nie wierzyć Sowietom; po trzecie, nigdy nie wierzyć Sowietom". To powiedzenie jest doskonałym komentarzem do raportu ogłoszonego przez gen. Tatianę Anodinę, żonę Jewgienija Primakowa, jednego z szefów KGB. A także do zachowania Donalda Tuska, który wpadł (moim zdaniem na długie lata) w ramiona innego funkcjonariusza KGB, Władimira Władimirowicza Putina.

W imieniu organizatorów w niedzielę 23 bm. o g. 11, w 148. rocznicę wybuchu powstania styczniowego zapraszam na XXVIII Pielgrzymkę Ludzi Pracy do Grobu św. Rafała Kalinowskiego w Czernej k. Krakowa. Po mszy św. promocja mojej nowej książki "Ludzie dobrzy jak chleb".


ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski