Ze wzgórza pod Krakowem

Płomień, który nie gaśnie

Zapalony znicz jest wyrazem zarówno naszej wiary w Zmartwychwstanie, jak i pamięci o tych, którzy skazani zostali na zapomnienie

W ubiegłym tygodniu, tuż przed uroczystościami Wszystkich Świętych i Dnia Zadusznego, zmarł śp. Jerzy Bielecki, człowiek niezwykły. Jego życiorys mógłby posłużyć za scenariusz filmowy. Urodził się w 1921 r. na Kielecczyźnie. Zdał maturę w Krakowie, ale studiów nie rozpoczął, gdyż wybuchła wojna. Jak wielu młodych ludzi próbował przedostać się na Węgry, aby dotrzeć do polskiej armii we Francji. Został jednak schwytany przez Niemców i osadzony w więzieniu. Trafił stamtąd do pierwszego transportu kolejowego, który 14 czerwca 1940 r. wyruszył z Tarnowa i dotarł do koszar artyleryjskich w Oświęcimiu, przekształcanych wówczas w niemiecki obóz koncentracyjny o nazwie KL Auschwitz. Transport składał się z 728 Polaków, głównie harcerzy, uczniów szkół średnich i uczestników tworzącej się konspiracji. Spośród nich przeżył jedynie co trzeci. Wśród pierwszych więźniów był m.in. słynny narciarz i olimpijczyk Bronisław Czech, też złapany przy przekraczaniu granicy. Otrzymał numer obozowy 349.

Z kolei Bielecki miał numer 243. W obozie poznał Cylę Cybulską, polską Żydówkę z Łomży, która jako jedyna przeżyła z całej rodziny. Pokochał ją od pierwszego wejrzenia. Przyrzekł jej, że wydobędzie ją z obozu. 21 lipca 1944 r. w przebraniu esesmana (mundur zdobył jego przyjaciel) odebrał ją z pracy pod pozorem zaprowadzenia na przesłuchanie. W ten sposób oboje wyszli z terenu obozu. Przez wiele dni błąkali się po okolicy, aż wreszcie udało im się dotrzeć do zaprzyjaźnionej rodziny. Tam rozdzielili się, przyrzekając sobie, że spotkają się po zakończeniu wojny. Jerzy wstąpił do oddziału AK, a Cyla nadal się ukrywała. Gdy dotarły do niej fałszywe informacje o śmierci narzeczonego, wyemigrowała po zakończeniu wojny do USA. Oboje odnaleźli się dopiero po 39 latach. Na powitanie Jerzy wręczył Cyli bukiet 39 czerwonych róż - po jednej za każdy rok rozłąki.

Bielecki był założycielem i honorowym prezesem Chrześcijańskiego Stowarzyszenia Rodzin Oświęcimskich, powołanego w 1998 r. z inicjatywy kilku polskich więźniów. Jego celem jest m.in. pielęgnowanie wspomnień o polskich więźniach, czczenie pamięci wszystkich ofiar, edukacja młodego pokolenia i działalność wydawnicza. Stowarzyszenie jest także głównym organizatorem 14 czerwca Narodowego Dnia Pamięci Ofiar Nazistowskich Obozów Koncentracyjnych. Bielecki został odznaczony medalem "Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata", otrzymał tytuł Honorowego Obywatela Państwa Izrael. W 2007 r. został odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. Z Jerzym Bieleckim miałem okazję rozmawiać kilkakrotnie. Jedna z tych rozmów dotyczyła niemieckiego filmu pt. "Ostatni pociąg do Auschwitz", ukazującego wywózkę Żydów z Berlina, a przedstawiającego w fałszywym świetle polskich kolejarzy, którzy według reżysera mieli nie tylko kolaborować z Niemcami, ale i ograbiać więźniów z kosztowności. Film pod tym względem jest wyjątkowo podły, ale polskie władze na to ewidentne fałszowanie historii nie zareagowały.

Również w ubiegłym tygodniu w studiu telewizyjnym w Warszawie nagrywałem dla TVP Historia program o ludobójstwie dokonanym na Polakach i Żydach przez UPA. Wraz ze mną wystąpiła Ewa Siemaszko, autorka wielu publikacji naukowych na ten temat. Realizatorzy uparli się, że do studia trzeba zaprosić kogoś, jak to określili, z "drugiej strony". Dr Grzegorz Motyka, znany ze swoich sympatii do UPA, jak i trzy inne osoby odmówiły. Widocznie bały się publicznej konfrontacji. W końcu zgodził się Piotr Tyma, przewodniczący Związku Ukraińców w Polsce, które od pewnego czasu śle skargę za skargą do Telewizji Polskiej.

W czasie rozmowy na wyraźne moje pytanie, czy wydarzenia na Wołyniu były ludobójstwem, czy nie, odpowiedział, że nie. W ten sposób zaprzeczył nie tylko prawdzie historycznej, ale i ustaleniom prokuratorów Instytutu Pamięci Narodowej. To tak, jakby ktoś twierdził, że nie było komór gazowych w KL Auschwitz. To ostatnie zaprzeczenie zwane w prawie "kłamstwem oświęcimskim" jest w niektórych krajach karane. Warto to zapamiętać, bo Związek Ukraińców jest organizacją, która na swoją działalność z pieniędzy polskich podatników, w tym i potomków bestialsko pomordowanych Kresowian, czerpie ogromne kwoty.

Warto też przypomnieć, że art. 55 ustawy z 18 grudnia 1998 r. o Instytucie Pamięci Narodowej - Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu mówi: "Kto publicznie i wbrew faktom zaprzecza zbrodniom, o których mowa w art. 1 pkt 1, podlega grzywnie lub karze pozbawienia wolności do lat 3. Wyrok podawany jest do publicznej wiadomości." Czynami zaś określonymi we wspomnianym art. 1 pkt 1 ustawy są zbrodnie popełnione na osobach narodowości polskiej lub obywatelach polskich innych narodowości w okresie od 1 września 1939 r. do 31 lipca 1990 r., w tym "zbrodnie przeciwko pokojowi, ludzkości lub zbrodnie wojenne".

Formą przeciwstawienia się kłamstwu jest także troska o pamięć. Udając się więc w tych dniach na cmentarze, miejmy przekonanie, że odmówiona modlitwa i zapalony znicz są wyrazem zarówno naszej wiary w Zmartwychwstanie jaki i pamięci o tych, którzy skazani zostali na zapomnienie. Trzeba uczyć tego także młode pokolenia. A mały płomyk zapalony wspólnie z naszymi dziećmi i wnukami na mogiłach poległych i pomordowanych może w młodych sercach rozpalić się - jak mówi poeta - "ogniem, który nie gaśnie nawet wtedy, gdy serce umiera".

ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski