Byłam na Marszu Niepodległości w Warszawie - Mirosława Błaszczak Wacławik

Byłam w minioną niedzielę w Warszawie i chciałam podzielić się swoimi wrażeniami i odczuciami, ale również sformułować szereg uwag o charakterze ogólniejszym. Pojechałam do stolicy jako obywatelka demokratycznego państwa po to, żeby po prostu zamanifestować to, że chcę w określonej wspólnocie uczcić Święto Niepodległości i oddać hołd tym, którzy o naszą wolność walczyli. Uczestniczę jednak równie, już od dwóch lat, w marszach i protestach jako naukowiec, żeby być świadkiem wydarzeń, które usiłuję zrozumieć i opisać. A bezpośrednie doświadczenie jest tu bezcennych materiałem.

Najpierw o podróży

Wyjechałam wspólnie z koleżankami i kolegami z Klubu Gazety Polskiej. Był z nami nasz czcigodny Senior Pan Władysław i była radosna nastolatka z dziadkiem. Nasz przewodniczący Wojtek Jabłoński jest sprawnym organizatorem marszów, a jego żywiołem są manifestacje, w trakcie których uwydatnia się jego prawdziwa pasja i wysoka kreatywność hasłowa. Kto bywa z nim na marszach wie, jak to wygląda i idąc ramię w ramię z Wojtkiem wraca zazwyczaj z chrypą. Na to, że będą kłopoty w czasie marszu mieliśmy bardzo czytelny znak już na parkingu przy Tesco. Jednej z pań odkleiła się podeszwa i w tym stanie (z gumką wokół buta, po nieudanych próbach sklejania "Kropelką") maszerowała cały dzień.

Nasza grupa kilkunastu osób dołączyła do wyjazdu grup Podbeskidzia. Ruszyły dwa pełne autobusy, nad którymi pieczę objął Stanisław Pięta, poseł PiS z okręgu bielskiego. W pierwszym jechali głównie członkowie Klubów Gazety Polskiej, w drugim zaś młodzież, w tym Grupa Rekonstrukcji Historycznej. Atmosfera wokół marszu jeszcze przed wyjazdem stawała się coraz bardziej ciężka. Nadchodziły kolejne informacje o przesłuchiwaniu organizatorów wyjazdów, o straszeniu przewoźników, o ulewnych deszczach itd. Podchodziłam to tego trochę sceptycznie, ale kierowana bogatym doświadczeniem lat młodości ubrałam się stosownie; sportowe buty (żeby można było biegać), wygodna kurtka, parasol (bo przecież pogoda...), do małej torebki włożyłam gwizdek ( nie wypada w pewnym wieku gwizdać "na palcach") i sporo chusteczek (bo czasami człowiek ze wzruszenia zapłacze…).

No i ruszyliśmy spod tyskiego Tesco, a za nami osobowy samochód z bielską rejestracją. Policja drogowa zatrzymała nas po raz pierwszy zaraz pod wiaduktem przy wyjeździe z miasta. Sprawdzano dokumenty kierowców i samych kierowców. Potem jeszcze jedna kontrola drogówki, a następnie zainteresowała się nami Inspekcja Transportu Drogowego. A jeszcze później, po kilku godzinach podróży policjanci w czerni sprawdzili bagażnik naszego autobusu na okoliczność, jak się dowiedzieliśmy, materiałów wybuchowych. Następnie jeszcze raz podobnie wyglądający funkcjonariusze uczynili gest w naszą stronę, ale, jakby rozmyślili się i dali znak przyzwalający na dalszą jazdę. Dalsza podróż była już sprawna i szybka, mknęliśmy pustymi prawie drogami i ulicami, bo to przecież święto i centra handlowe zamknięte.

Niby można, ale po co?

Nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, po co były te szykany i utrudnienia? Przecież nie są to skuteczne metody zniechęcania ludzi, którzy podejmują trud tego typu wypraw. To bardzo szlachetny format ludzi i takie policyjne "zabawy" nie są ( i nie były, nawet w totalitaryzmie!) skuteczne. Kto kiedykolwiek uczestniczył w demonstracji, wie, jakiej determinacji, ile sił, czasu, no i pieniędzy wymagają takie wyprawy. W demonstracjach uczestniczą ludzie przekonani o słuszności swojej wyboru. Którzy nie dadzą się ani zastraszyć, ani sprowokować. A szykany i prowokacje jedynie ich śmieszą. Co w pełni, wbrew oficjalnemu przekazowi, potwierdził Marsz Niepodległości. A, że potrzeba sił...

Wszak wyjeżdża się w nocy albo wcześnie rano, cały dzień pozostaje się na nogach, a wraca w nocy albo nad ranem. Widząc w niedzielny wieczór zmęczone twarze wielu ludzi wiedziałam, że regeneracja organizmu potrwa parę dni. Ale to szybko mija i na kolejny marsz przybywa jeszcze więcej osób. Poświęcających swój prywatny czas i własne pieniądze. Zatem przeciw komu zastosowano 11 listopada te prostackie podjazdy?

Zbiórka

Zbiórka uczestników marszu miała miejsce na placu przed Pałacem Kultury i Nauki. Pogoda, wbrew zapowiedziom, była wspaniała i dochodzące ciągle nowe grupy, łopoczące sztandary, chorągwie i chorągiewki tworzyły radosną atmosferę. Witano przyjaciół z Węgier, którzy przyjechali uczcić nasze święto (im też przyszło się zmierzyć z przedstawicielami władzy porządkowej), ćwiczono pieśni patriotyczne, znajomi z różnych stron Polski odnajdywali się i witali serdecznie. Odnotowałam tę świąteczną atmosferę jako pewne novum, bo jednak dotychczasowym manifestacjom towarzyszyło od początku pewne napięcie. W tym przypadku to napięcie pojawiło się na większą skalę dopiero później. Zresztą uformowani w kolumnę marszową pod pałacem nie mieliśmy pojęcia o tym, co działo się na czole pochodu. Obieg informacji niestety zawodził. I drugą istotną kwestię, którą chciałam tu zasygnalizować, to bardzo liczny udział młodzieży. Oprócz Młodzieży Wszechpolskiej maszerowali młodzi ludzie pod sztandarami Klubów Gazety Polskiej i innych organizacji ("Solidarni 2010", "Solidarność Walcząca" itd.) i przyłączały się do pochodu grupy młodzieży, pary, małżeństwa z małymi dziećmi, pojedyncze osoby. Dostrzegłam, po raz pierwszy, udział na większą skalę młodzieży akademickiej. I wszyscy z chorągiewkami, naklejkami, kwiatami. Młode pokolenie zamanifestowało swój patriotyzm i przywiązanie do tradycji i wartości. Liczniej, jak sądzę dołączyła też do pochodu inteligencja i tzw. klasa średnia. Elegancko ubrane panie, w kapeluszach i na szpilkach, na pewno nie przybyły na marsz autokarami.

Okrzyki o prowokacji

Wesoła atmosfera została jednak zakłócona. Na Alejach Jerozolimskich na oczach wielotysięcznego tłumu zaczęły bić się (między sobą!!!) grupki młodzieży w kominiarkach (niektórzy mieli biało-czerwone chorągiewki), wybuchały petardy, słychać było krzyki. Nie zjawił się ani jeden policjant, a ludzie nie wiedzieli, o co chodzi. Tymczasem pojawiły się okrzyki o prowokacji. Wszystko to trwało może piętnaście minut. Ale oczekiwanie na wymarsz opóźniało się, nie mieliśmy żadnych informacji wyjaśniających.

Wreszcie z ponad półgodzinnym opóźnieniem nasz sektor, jako ostatni, ruszył i w uporządkowanej kolumnie ustawił się na Alejach Jerozolimskich. W tym czasie miała miejsce akcja chuligańska (prowokacja?), o której głośno było w mediach, a ja nie będę się wypowiadała, gdyż jej nie widziałam, jak zresztą większość maszerujących. Nas zaś otoczyły kolumny policjantów, którzy z tarczami w ręku zamknęli pochód od tyłu. Nastąpiła dezorientacja i docierały różne wiadomości, przybiegała młodzież opowiadając o tym, że po prowokacji odcięto nas od głównej części pochodu. Wtedy wydano polecenie, że pochód zawraca i odwróciliśmy się, by ruszyć, a przed nami przecież stały kolumny policjantów i droga była odcięta. Następnie docierały wieści, że nasz pochód jest rozwiązany, a tym samym jest już nielegalny. Ale w końcu pochód ruszył, ludzie odzyskali humor i werwę i tak już było do końca, chociaż okrzyki i hasła znacznie się zradykalizowały.

Manifestacja

Ze strony zaś policji trwała dalsza manifestacja siły. Pojawiały się zwarte kolumny wzdłuż pochodu, boczne ulice i koniec pochodu były zamykane kordonami, przemieszczały się liczne, jedne za druga policyjne "suki", a obok uzbrojonych policjantów jawnie stali zamaskowani w kominiarkach mężczyźni, niektórzy tylko ustawiali się tyłem i klękami ukrywając głowy.

W samym marszu tymczasem trwała manifestacja patriotyzmu; na uwagę zasługują wznoszone hasła i okrzyki. Większość z nich służyła samoidentyfikacji: "Bóg, Honor, Ojczyzna", "Tu jest Polska", "To my, to my Polacy", "Polska biało-czerwona", "Niepodległa nie na sprzedaż". Pojawiały się także hasła-żądania : "Chcemy prawdy o Smoleńsku", "Lech Kaczyński-pamiętamy", przechodzący obok wozu transmisyjnego Telewizji "Trwam" manifestujący deklarowali "Nie oddamy wam Telewizji Trwam". Przemieszczając się obok budynków administracji państwowej, ministerstw, kancelarii uczestnicy śmiali się i z humorem wznosili różne okrzyki "Tylko matoły zamykają szkoły", "Dziś Bruksela, wczoraj Moskwa", "Chcemy premiera a nie frajera", "Tylko idiota głosuje na Palikota". Sięgano też do żelaznego repertuaru haseł z lat 80.: "Precz z komuną", "Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę".

Na Placu Romana Dmowskiego wystąpił z krótkim przemówieniem Andrzej Melak, na Placu Piłsudskiego przemawiał, dziękując uczestnikom pochodu, Tomasz Sakiewicz, a Jan Pietrzak odśpiewał "Żeby Polska..." Złożono kwiaty pod pomnikiem i zakończono przemarsz. Uczestnicy rozeszli się spokojnie, a my w okolicach Torwaru wsiedliśmy do autobusów…

Wracamy

Dojechaliśmy do Tychów spokojnie, już bez kontroli, po godzinie drugiej. Gorące wrażenia? Odpowiem tak - zapytana przeze mnie o wrażenia podróżująca z nami nastolatka, wykrzyknęła z blaskiem oczach, że na pewno znów pojedzie na manifestację. Uznanie należy się wszystkim uczestniczącym w marszu klubowiczom. Paniom, które dzielnie znosiły trudy, Panu Władysławowi, który był dla wszystkich przykładem wytrwałości i naszym Panom, którzy przez cały dzień wysoko wznosili nasze dwa banery.

Gdy na drugi dzień próbowałam odtworzyć w pamięci całość niedzielnego dnia, gdy oglądnęłam filmy z wydarzeń i słuchałam relacji świadków , to wydaje się, że wszystko wskazuje na prowokację policyjną. W zeszłym roku policja dopuściła do zaatakowania uczestników marszu przez tzw. antifę, ale już marsz 13 grudnia 2011 (w rocznicę stanu wojennego) przebiegał spokojnie. W drugą rocznicę katastrofy smoleńskiej policja nie rzucała się w oczy, a na potężnym marszu 29 września br. zdawało się, że faktycznie spełnia funkcję zabezpieczania. We wszystkich tych manifestacjach wzorowo swoją rolę wypełniały zresztą służby porządkowe organizatorów uroczystości.

Dlaczego?

Co się zatem stało 11 listopada 2012 roku? Można przyjąć wszystkie teorie tłumaczące, że chodziło o wystraszenie, spacyfikowanie, czy wręcz przykrycie nieudolnej, niejako peerelowsko-pierwszomajowej inicjatywy prezydenckiej. Ale to nie wyjaśnia istoty sprawy. Igranie z wielotysięcznym zgromadzeniem, czy najdrobniejsza nawet prowokacja może prowadzić do nieprzewidywalnych skutków; sprowokowany tłum, może zachować się nieobliczalnie. Trudno posądzać o brak takiej wiedzy władze państwowe, czy samorządowe. Jest ona po prostu powszechna. A przecież dokumentacja wideo zdarzeń 11 listopada 2012 roku (ciągle aktualizowana w internecie) wskazuje, że (niestety!) to policja w trakcie zamieszek skierowała swoją akcję (broń gładkolufową, gaz) w kierunku nie uczestniczącego w prowokacji czoła pochodu, a więc młodzieży, ale też ludzi starszych, czy wręcz rodzin, także z małymi dziećmi. Gdy słuchałam, w jaki sposób powstrzymywał i nawoływał do zachowania porządku maszerujących i policjantów (sic!) rzecznik "Młodzieży Wszechpolskiej" Marcin Kowalski, uderza groza całej sytuacji. Rzecznikowi MW należy się wielkie uznanie i szacunek. Ale pytanie pozostaje otwarte - jaki był cel tej demonstracji siły, skoro po wielotysięcznym marszu 29 września br. nie było aż takich powodów do obaw. Kto jest odpowiedzialny za to, co stało się 11 listopada 2012 roku?

Osobiście

I na koniec osobista refleksja. Należę do pokolenia "Solidarności"” i aktywnych uczestników opozycji lat 80. Uczestniczyłam w nielegalnych manifestacjach, wiem co to ZOMO, znam "zapach" gazów łzawiących. Jak zresztą wielu z nas. Byłam pewna, że to okres zamknięty, a swoimi doświadczeniami mogę podzielić się z synem czy generalnie z młodszych pokoleniem, z którym, jako nauczyciel akademicki, przez wiele lat miałam żywy kontakt. Nie przepuszczałam, że to wszystko może się powtórzyć. Jestem coraz bardziej przekonana, że to moje pokolenie źle odrobiło lekcję historii. Zaczęliśmy dobrze, ale nie doprowadziliśmy dzieła do końca. Odwagi nam nie brakowało, ale nie byliśmy dość czujni i roztropni. Zbyt szybko niektórzy z nas dali się zwieść i ogłosili zwycięstwo. A powtórki, zwłaszcza z historii, bywają bardzo bolesne. Dziś potrzebne nam są przede wszystkim rozum, szlachetność i czystość intencji. Bez tych ostatnich szczególnie rozpoczęte dzieło znowu zakończy się klęską, bo zostanie zawłaszczone przez tych, którzy ani bezinteresowni, ani szlachetni nie są.

Mirosława Błaszczak



Biuro Klubów "Gazety Polskiej"



505 038 217, (12) 422 03 08;
e-mail klubygp@gazetapolska.pl
ul. Jagiellońska 11/7 31-011 Kraków

Layout i wykonanie: Wójcik A.E.