Tekst alternatywny

[Cykl artykułów o Julianie Ursynie Niemcewiczu] Człowiek – Polska. Skąd wziął się ten geniusz?

Cykl artykułów o Julianie Ursynie Niemcewiczu

Człowiek – Polska. Skąd wziął się ten geniusz?

W roku 1939, jeszcze przed wybuchem II wojny światowej, młody historyk Karol Zbyszewski wydał książkę o Julianie Ursynie Niemcewiczu, zatytułowaną „Niemcewicz od przodu i tyłu”. Miała być to jego praca doktorska, którą jednak profesorowie Uniwersytetu Warszawskiego odrzucili, uznając za zbyt literacką, kontrowersyjną, momentami wulgarną. Albowiem polscy uczeni uważają po dziś dzień, że praca naukowa nie jest przeznaczona do czytania, lecz winna się składać głównie z przypisów. W rzeczywistości jest to najlepsza biografia Niemcewicza jaką kiedykolwiek napisano. Opowieść o człowieku który żył długo (1758-1841), był świadkiem upadku Rzeczypospolitej Obojga Narodów i pierwszych, nieudanych prób jej wskrzeszenia. Na pracę Zbyszewskiego przyjdzie się tu powoływać wielokrotnie; cytaty zawarte w niniejszym cyklu z niej właśnie pochodzą, chyba że zaznaczono inaczej.

Julian Ursyn Niemcewicz urodził się 16 lutego 1758 r. w rodzinie szlacheckiej w Skokach pod Brześciem (rodzeństwa miał w sumie piętnaścioro), która to rodzina przeniosła się później do majątku ziemskiego dziadka naszego bohatera, Aleksandra, do Klenik (Podlasie). Był to czas ponury. Na tronie zasiadał król August III z saskiej dynastii Wettynów, narzucony Polsce przez Rosję. Kraj, formalnie niepodległy, był w rzeczywistości kolonią wschodniej satrapii. Król nie rządził, bo był na to za głupi, potrafił tylko wystawiać swoje tłuste dłonie do ucałowania. Szlachta w związku z tym bardzo go kochała. Rządził natomiast wszechwładny minister Brühl, któremu August podpisywał bez czytania wszystkie papiery i pytał tylko: „Brühl, czy mamy  pieniądze?”. Jednak powiedzenie „za króla Sasa jedz, pij i popuszczaj pasa” miało pewne uzasadnienie: po straszliwych wojnach drugiej połowy XVII i początku XVIII w., które zdemolowały Polskę i Litwę, przyszedł czas zastoju, ale zastoju pokojowego, w którym można było istotnie popuszczać pasa, bo było czym się najeść. Edukacja jednak znajdowała się w fatalnym stanie. To w owych czasach ksiądz Chmielowski wydał pierwszą w Polsce encyklopedię ze smaczkami w rodzaju: „Mikołaj Kopernik trzymał takowe systema, jakoby Ziemia krąg wokół słońca odprawowywała, która to nauka została potępiona przez Stolicę Apostolską, jako sprzeczna z Pismem Świętym”, a w jedynej gazecie w kraju –  w „Gazecie Warszawskiej” – wydawanej przez eksjezuitę Stefana Łuskinę pisywano sensacje w rodzaju tego, że w dalekiej Styrii cielę o ludzkiej głowie pasie pastuch z głową krowy. Mały Julian w czasie burzy biegać musiał dookoła dworu z dzwonkiem loretańskim w ręku, mimo że na świecie znano już piorunochron. Cierpiał straszliwie w kościele, bo kazano mu klęczeć na zimnej posadzce (żeby nie zasnął) i pytał rozpaczliwie: „Czy w piekle też są roraty?”. W ogóle, pobożność epoki saskiej była powierzchowna i dewocyjna, nie naznaczona myślą prawdziwie teologiczną, intelektualną.

Jednak coś zaczynało się zmieniać. Ksiądz Stanisław Konarski, nazwany potem „tym, który odważył się być mądrym” w 1740 r. założył w Warszawie Collegium Nobilium, nowoczesną szkołę dla dzieci magnatów i bogatej szlachty. Dobrze znając państwa zachodniej Europy, postawił na nauki ścisłe, nowożytne języki i propagował reformy polityczne ze zniesieniem gubiącej Rzeczypospolitą zasady liberum veto na czele.

Pierwszym świadomym politycznie wydarzeniem, które Julian z pewnością zapamiętał, bo miał wtedy (1768 r.) dziesięć lat, był spontaniczny wybuch Konfederacji Barskiej, pierwszego z szeregu polskich powstań, która wymierzona była przeciw panoszącym się w kraju Rosjanom, ale też przeciw narzuconemu Polakom i Litwinom nowemu królowi, Stanisławowi Augustowi Poniatowskiemu. Był to człowiek inteligentny, wykształcony i pełen dobrych chęci, wprowadzający mądre reformy by wyrwać państwo z marazmu, ale słaby i chwiejny, przy tym przekupny, bo wiecznie tonął w długach. Rodzina Niemcewiczów przyjęła Konfederację z entuzjazmem, liczono że w walce z Rosją dojdzie do sojuszu z Prusami. Kiedy jednak Prusacy zaczęli porywać z okolicy młodych ludzi, by przymusowo wcielić ich do swojej armii, pan Marceli, ojciec Juliana, stwierdził że to łajdaki nie lepsze od Moskali. Zabrał syna do obozu Konfederatów. Chłopak zobaczył podpite towarzystwo, wyobwieszane medalikami i szkaplerzami, i kompletnie nie znające się na sztuce wojennej. Takimi ludźmi wojny wygrać nie można było.

Wkrótce potem, w 1770 r., inteligentnym, dowcipnym i ładnym chłopcem zainteresował się książę Adam Czartoryski z pobliskiego Wołczyna. Zaproponował, że odda go do Warszawy, do korpusu kadetów. Pan Marceli wzdragał się, tłumacząc, że chce syna wychować na prawdziwego katolika, w związku z czym zamierza go wysłać do szkoły jezuickiej. Ale wola magnata przemogła i 5 sierpnia Julian znalazł się w stolicy. Tu zaczęła się jego droga, która poprowadzi go do założenia gazety, tworzenia sztuk teatralnych, aktywnej działalności przy tworzeniu Konstytucji 3 maja, do stanowiska adiutanta Tadeusza Kościuszki, do petersburskiego więzienia, do Stanów Zjednoczonych i do napisania „Śpiewów historycznych”, na których wychowały się miliony prostych polskich chłopów, którzy mogli dzięki nim zrozumieć, że są Polakami.

Fundacja Klubów  „Gazety Polskiej”

Zadanie publiczne współfinansowane przez Senat Rzeczypospolitej Polskiej w ramach projektu  „Jestem Polakiem i znam historię swojego Kraju”.

logo_fundacja_big Senat logo