Tekst alternatywny

[Cykl artykułów o Marii Skłodowskiej–Curie] Pierre i Henri

Cykl artykułów o Marii Skłodowskiej–Curie

Pierre i Henri

W roku 1895 niemiecki fizyk Wilhelm Röntgen odkrył nieznany dotąd typ promieniowania. Stało się to przypadkiem: uczony przeprowadzał badania nad znanym już dobrze promieniowaniem katodowym. W pewnym momencie zauważył, że porzucona w kącie laboratorium płytka pokryta platynocyjankiem baru (związek chemiczny, który zaczyna świecić gdy padnie na niego inne promieniowanie, także takie, które jest niewidoczne dla naszych oczu) rozjarzyła się. Doszedł do wniosku, że z rury katodowej wydobywają się jakieś niewidzialne promienie, w dodatku niesłychanie przenikliwe – tylko ołowiana płyta stanowiła dla nich barierę. Nazwał skromnie te promienie „promieniami X”, choć w niektórych krajach, także i w Polsce, do dziś są nazywane na jego cześć promieniami Röntgena. Z miejsca znalazły zastosowanie w medycynie, umożliwiając lekarzom zaglądanie do wnętrza ludzkiego ciała bez potrzeby chirurgicznego otwierania go. Francuzi, wciąż przeżywający moralnego kaca po przegranej z Prusami wojnie, byli wściekli. Potrzebowali swojego własnego promieniowania. Z ratunkiem pospieszył Renè Blondlot, profesor na uniwersytecie w Nancy. Wydaje się, że ów zasłużony fizyk naprawdę wierzył w istnienie swoich „promieni N”, jednak ostatecznie okazały się one kompletną fikcją.

Maria Skłodowska, zafascynowana przystojnym fizykiem Pierrem Curie, z którym toczyła niekończące się dyskusje naukowe zakochała się w nim bez pamięci – i z wzajemnością. W lipcu 1895 wzięli ślub, oczywiście cywilny, bo oboje byli niewierzący (gdyby Maria wyszła za mąż w podzielonej Polsce musiała by brać ślub w kościele. Nawet Feliks Dzierżyński ukrywający się przed agentami carskiej ochrany w austriackim Krakowie poślubił swą lubą w kościele św. Mikołaja przy ulicy Kopernika, bo katolicka monarchia nie uznawała związków cywilnych). W podróż poślubną pojechali na rowerach – były to rowery zupełnie przypominające współczesne, a nie toporne drewniaki bez pedałów i przerzutki, na których jeździło się już parędziesiąt lat wcześniej, odpychając się od jezdni nogami.

Rok później Henri Becquerel dokonał odkrycia zjawiska naturalnej promieniotwórczości. Przytrafiło mu się to samo, co Röntgenowi: przypadek. W owej dynamicznej dla rozwoju nauki epoce, kiedy to stare powoli się rozsypywało, a czegoś nowego jeszcze nie było, często lada błąd w ustawieniu przyrządów pomiarowych pociągał za sobą rewolucję. Zresztą, tak bywało i później. Na przykład narodziny radioastronomii zawdzięczamy technikowi, który w czasie II wojny światowej odkrył jakiś dziwny szum radiowy dobiegający z tzw. Chmury Strzelca, czyli z obszaru centrum naszej galaktyki. Wojska to nie zainteresowało, bo sygnał był pochodzenia pozaziemskiego, ale uczonych i owszem. W każdym razie, Becquerel eksperymentował z fosforencyjnymi minerałami zawierającymi sole uranu. Kamyki zawierające takie sole wystawiał na wiele godzin by naświetlało je słońce, po czym zanosił do ciemni fotograficznej i pozostawiał na kliszach z emulsją światłoczułą. Po jakimś czasie wywoływał te klisze, które okazywały się być zaczernione wskutek oddziaływania promieniowania niewidocznego dla ludzkich oczu. Pewnego razu jednak użył minerałów naświetlanych w ciemny, bardzo pochmurny dzień. Ku jego zdumieniu okazało się, że klisze zaczerniają się dokładnie tak samo, jak te, na których układał minerały naświetlone przez słońce. Becquerel wysnuł stąd trafny wniosek, że to uran „sam z siebie” emituje niewidzialne promieniowanie. Za to odkrycie otrzymał w roku 1903 nagrodę Nobla w dziedzinie fizyki, pospołu z małżeństwem Curie.

Ale to było później. Maria i Pierre, zafascynowani wynikami odkrycia Becquerela rozpoczęli badania nad promieniotwórczością rudy uranowej. Używali w swej pracy znacznie dokładniejszego instrumentu niż zwykła klisza powleczona światłoczułą emulsją: elektrometru, który Pierre skonstruował wraz ze swoim bratem Jacquesem. Wyniki tych prac (które przyniosły Marii doktorat) okazały się zaskakujące: okazało się, że niektóre minerały zawierające w swym składzie chemicznym uran (np. chalkolit) promieniują nieproporcjonalnie silniej, niż wynikało by to z zagęszczenia w nich czystego uranu, uważanego dotąd za jedyne źródło promieniotwórczości. Małżonkowie wysnuli trafny wniosek, że do uranu „doczepiony” jest jeszcze jakiś inny pierwiastek (lub pierwiastki), posiadający podobne właściwości. Do państwa Curie dołączył w charakterze współpracownika  Henri Becquerel. W lipcu 1898 roku ogłosili, że wyodrębnili ten nieznany dotąd pierwiastek o liczbie atomowej 84. Maria nazwała go na cześć swojej ojczyzny, której próżno by było wówczas szukać na mapie Europy, polonem. Pod koniec tegoż roku wyodrębniony został jeszcze jeden pierwiastek: rad (liczba atomowa 88). Wszystko układało się pięknie: gazety rozpisywały się o genialnej… Francuzce, bo jakiej innej narodowości mogła być pani o nazwisku Curie pracująca w Paryżu? Ale Maria nie przejmowała się tym. Miary jej szczęścia dopełniły narodziny pierwszego dziecka, Ireny, która po latach miała zostać laureatką nagrody Nobla z dziedziny chemii. I któżby mógł przypuszczać, że ta wybitna uczona w odległej przyszłości, w roku 1944 zgodzi się zostać członkiem Prezydium Honorowego stalinowskiego PKWN we Francji?

Tymczasem Francuzi byli bardzo dumni z siebie: nareszcie mieli „swoje” promieniowanie. Biedny (nie dosłownie, bo miał swoją katedrę w Nancy i był wielokroć nagradzany) Renè Blondlot uganiał się uparcie do końca swego długiego życia za „promieniami N”. Dziś pamiętają o nim już tylko historycy nauki.

Fundacja Klubów  „Gazety Polskiej”

Zadanie publiczne współfinansowane przez Senat Rzeczypospolitej Polskiej w ramach projektu  „Jestem Polakiem i znam historię swojego Kraju”.

logo_fundacja_bigSenat logo