Tekst alternatywny

Czas się rozstać

Czas się rozstać

Tusk wyjeżdża – dobra nasza! Taki okrzyk dobiega z ministerialnych korytarzy, z gabinetów prezesów państwowych spółek, z firm żon, szwagrów i kolegów, pracujących na rządowych zamówieniach. Zamieszanie wokół tworzenia nowego gabinetu chwilę potrwa, nowy premier będzie miał niewiele do powiedzenia (w pierwszych miesiącach w każdej sprawie trzeba będzie dzwonić do Brukseli), a nowi ministrowie (bo przecież paru trzeba wymienić), dopiero będą uczyć się o co chodzi w ich resortach. Taka zawierucha, która potrwa kilka miesięcy, pozwoli na kilka szybkich interesów, które – jak dobrze pójdzie – zabezpieczą na resztę życia. Bo potem i tak trzeba będzie wiać z Polski, więc parę odłożonych groszy bardzo się przyda.

W Platformie wszyscy nadrabiają miną, telewizje dostały rozkaz wałkowania „wielkiego sukcesu”, w Sejmie i kancelarii rady ministrów ustawiają się kolejki z gratulacjami dla Tuska. Ale za tą fasadą fałszywej radości czai się strach: co z nami będzie? Co będzie z partią władzy bez polityka, który jeszcze jakoś sklejał sprzeczne interesy i hamował wybujałe ambicje?. Gdy go zabraknie wszyscy skoczą sobie do gardeł i pałac władzy rozpadnie się jak domek z kart. Już dziś wielu rozgląda się za bezpieczniejszą przystanią, jedni robią oko do lewicy, inni zapisują się na wizytę do pałacu prezydenckiego w nadziei, że Komorowski uratuje tonący okręt. Ale wszyscy zgrzytają zębami, że kapitan zdążył wyskoczyć do bezpiecznej szalupy, a oni zostają na pastwę CBA, prokuratury, dochodzeń, kontroli, sądów i komorników.

Ta atmosfera dekadencji sięga też do samorządów, dziś już nikt nie chce kandydować na wójta czy burmistrza pod szyldem Platformy, w pośpiechu zakładane są „bezpartyjne” komitety, w partyjnych siedzibach nudzą się etatowi pracownicy, mało kto zagląda, rzadko dzwoni telefon. A lokalni działacze już szukają sobie jakiejś spokojnej posady, gdzie będzie można przetrwać nadchodzące ciężkie czasy. I patrzą jeden na drugiego, który pierwszy zapuka do PiS w nadziei, że go tam przyjmą.

Spektakl partii, która nie miała z kim przegrać, dobiega końca. Zostało jeszcze parę miesięcy stopniowego pogrążania się w chaosie, kłótniach, wzajemnych oskarżeniach. Winny jest Tusk, bo ucieka do Brukseli, winny jest Schetyna, bo nie chciał walczyć o władzę, winna jest Kopacz, bo bierze na siebie zadanie ponad siły, winny jest Sikorski, bo dał się ośmieszyć przed światem, winna jest Bieńkowska, bo wyjeżdża z Tuskiem. Zaczyna się okres rozliczeń i wzajemnych pretensji, najbardziej irytują się ci na dole: szeregowi posłowie, urzędnicy „po znajomości”, sejmikowi radni, różni drobni prezesi, którzy cierpliwie, po łyżeczce, przejadali budżetowe konfitury. Za chwilę pożegnają się z polityką, z „biznesem”, z dietą i pensją, ze służbowym autem i telefonem. To zresztą jeszcze nie jest najgorsze, bo co będzie, gdy ktoś zacznie dopytywać, za co zbudowano luksusowy dom, urządzono apartamenty, kupiono działki?

Ale idą też ciężkie czasy dla państwa, bo zanim zawali się cała konstrukcja dzisiejszej koalicji, polski okręt będzie dryfował wśród skał i mielizn. Już nie tylko bez sternika, ale nawet bez załogi. Cała nadzieja w tym, że nie potrwa to zbyt długo.

Ryszard Terlecki

Ryszard_Terlecki