Tekst alternatywny

„Fakt” i mity

„Fakt” i mity

„Fakt” ukazywał się wtedy od niedawna i przeważnie nowe numery leżały na stole werandy w pensjonacie, w którym co roku spędzam wakacje nad jeziorem. To był bodajże 2002, może 2001 rok. Morze stamtąd bardzo niedaleko, i „Fakt” miał też dodatek gdański, dzięki czemu zresztą mniej więcej w tym samym czasie dowiedziałam się o tragicznej śmierci Henryka Lenarciaka, pod tramwajem, akurat w trzy tygodnie po wejściu na pozamainstreamowe ekrany znanego już dziś filmu Grzegorza Brauna „Plusy dodatnie, plusy ujemne”, czyli o Wałęsie w 1970 roku; Lenarciak był jego kolegą ze stoczni i w filmie za dużo gadał.
Ale sprawa, która mi się przypomniała („mi” pisze się tylko w środku zdania, nie należy także pisać „mnie”, gdy trzeba „mi”, myli to biernik z celownikiem), sprawa, o której chce napisać ma o wiele mniejszą wagę emocjonalną, nie jest tragiczna, jednak bardzo ważna dla polskiej gospodarki i szczególnie dla polskiego konsumenta.
Chodzi o drugi i trzeci sort przysyłanych na rynek polski produktów z Europy Zach., głównie z Niemiec, ale nie tylko. Były to czasy, kiedy dopiero od paru lat rynek w Polsce był jako tako zaspokojony, a zaczęliśmy już zauważać, że coś jest nie tak z jakością sprzedawanych u nas towarów. „Fakt”, naśladując niemieckie pisma konsumenckie w rodzaju tamtejszego świetnego i nieprzekupnego „Testu”, zrobił ankietę na temat jakości proszków do prania, sprowadzanych z Niemiec lub sprzedawanych jako niemieckie. Ocena nie była wysoka, wiele osób narzekało, że jakość proszków sprzedawanych na Zachodzie jest znacznie wyższa, rzeczy są po praniu w nich śnieżnobiałe, a jeżeli kolory, to żywe, ubrania nie niszczą się tak szybko itd. A te polskie dużo, dużo gorsze. I że znowu przy okazji w Berlinie czy Londynie trzeba sobie na zapas kupić dobrych zachodnich produktów. Niedawno wspomniałam o tym, bo analizę taką zrobił „Plus minus” w którejś sobotniej „Rzepie”, zaniedbując jednak samodzielne, organoleptyczne sprawdzenie jakości proszku; napisali tak, jakby konsumenci ulegali jakimś złudzeniom, jakby sprawa nie była badalna.
Otóż „Fakt” przyjął wtedy krytykę konsumentów i poszedł tym śladem. Dziennikarze „Faktu” wypytali producentów tych proszków, okazało się, że przeważnie są produkowane w Polsce, choć mają zachodnie nazwy, albo w osobnych działach fabryk na Zachodzie. Są jednak innej jakości. Zażenowani rzecznicy producentów wyjaśniali, że „Polacy oczekują mniej silnych proszków”, bo… producenci pralek sprzedawanych na naszym rynku (dodajmy: często niemieccy producenci) wpisują do instrukcji prania, że trzeba wsypywać do pralki dwa razy więcej proszku. Było to wyjaśnienie tak pokrętne, że czytałam te teksty kilka razy, wątpiąc w jakość mojej głowy, być może przegrzanej kaszubskim słońcem.
I wtedy okazało się, że na turnusie przebywa Polka z Francji, która opowiedziała o filmie pokazywanym w telewizji francuskiej. Film opowiadał o produkcji luksusowych produktów na rynki wschodnioeuropejskie. Na filmie pokazano ekstra sterylne hale produkcyjne słynnych francuskich firm perfumeryjnych. Po jednej stronie hali na kosztowne buteleczki, do których dodawano pewną ilość środka zapachowego, naklejano etykiety w językach zachodnioeuropejskich, i te szły na rynki zachodnie. A po drugiej stronie hali dodawano połowę lub nawet mniej cennego aromatu i dołączano informację w „drugorzędnych” językach, jak polski, litewski, czeski, chorwacki itd. Naklejka na buteleczce  była taka sama, bo wschodnioeuropejskie snobki chcą mieć prawdziwe marki, przynajmniej wyglądające jak prawdziwe. Za to w cenach równie prawdziwych, w jakich kupują je zamożne w porównaniu z Polkami Francuzki, Niemki, Holenderki…
„Fakt” jeszcze raz czy dwa napisał o proszkach, i zamilkł. Odzywają się za to codziennie, co tydzień, dwa i co miesiąc rozmaite inne, liczne pisma niemieckich wydawnictw, rozprowadzane na polskim rynku. Nakłady idące w setki tysięcy. W skrócie można ich przekaz nazwać „Łyknij A, a jak ci zaszkodzi, to łyknij B, a jak żołądek nie wytrzyma, to łyknij C”. A, B i C produkuje niemiecki koncern farmaceutyczny. Kto przejrzy takie pismo dla kobiet, doliczy się nawet dziewięciu etapów zalecanego łykania. Albo smarowania się czymś, co w stu czternastu procentach nas odmładza albo poprawia nam włosy.
I co? „Poczytność”? „Nakład bo sprzedaż”? Czytelnik tego chce, bo tego potrzebuje?
Potrzebuje tak samo, jak potrzebował kiedyś „Big Brothera” i innych tzw. formatów. Taniej manipulacji, wpychania tandety polskim biedakom spragnionym „zachodniości” i wiary, że już jesteśmy częścią prawdziwego wielkiego świata. Gdyby jeszcze ci państwo mniej nas szturchali, prawie można by w to uwierzyć.
Od czasu do czasu prawda wychodzi na jaw. I tak, można spokojnie przyjąć, że chodzi o forsę. Forsę zachodnich koncernów, własności ludzi, którzy wycisną każde pieniądze z każdego towaru i z najchudszej portmonetki. Z marzeń, pragnień i potrzeb, by użyć hasła jednej z sieci sprzedaży tandety. Zaimplementowanie, by użyć terminu wysoce europejskiego, prasy, służącej do sprzedaży za duże pieniądze marnej, taniej produkcji, służącej do jej reklamowania. A jak coś nie gra, zmieniamy redaktora naczelnego.
A jak coś dalej nie będzie grało, zagramy inaczej, zmienimy premiera, rząd i tak dalej?
————————————
Pierwsza wersja felietonu ukazał się dziś rano na portalu sdp.pl
————————————
Puzzle i „nazional-media”
Wszyscy dookoła tak walczą o demokrację, że wióry lecą. Patrzę na wzór niedościgły demokracji, praworządności i rzetelności – na Niemcy i niemieckie media. Ech, uczyć się nam od nich…
Polski sąd oddalił pozew b. więźnia Auschwitz, tym razem przeciwko niemieckiej telewizji publicznej ZDF. Użyli słów „polskie obozy zagłady Majdanek i Auschwitz”. Używają go w niemieckiej prasie regularnie, średnio raz na tydzień, przepraszają, powtarzają, przepraszają…
Poczciwy Graś układa z śp. oligarchą Kulczykiem wymianę redaktora naczelnego „Faktu”. Dlaczego tylko „Faktu”? Do Niemców należy lwia część prasy regionalnej, ale tylko „Fakt” trącił opozycją wobec jaśnie oświeconego rządu PO. „A Merkel nie ma tam [u Springera] układów?” Merkel ma. Axel Springer, uczciwy szef koncernu medialnego, przewraca się w grobie. Merkel ma też męża, co zarządza mediami publicznymi w Niemczech.
Dziennikarz niemiecki zna dobrze polski, na spotkaniu w SDP z uporem używa określenia „nacjonalmedia” na „media publiczne”. Przeprasza, używa, przeprasza…
Klocki wskakują na swoje miejsca. Puzzle układają się w wyraźny wzór.
To jest brzydki wzór.
———
Tekst ukazał się 27 kwietnia 2016 w „Gazecie Polskiej Codziennie”

Teresa Bochwic

Teresa_Bochwic