Konferencja i powstania
Roman Dmowski, podobnie jak Józef Piłsudski urodził się w rodzinie szlacheckiej, lecz skrajnie zubożałej. Jego ojciec pracował jako brukarz. Wielu biografów wskazuje, że takie właśnie pochodzenie, przyzwyczajenie do ciężkiej, systematycznej pracy, ukształtowało w Dmowskim pozytywistyczny styl uprawiania polityki – w odróżnieniu od Piłsudskiego, typowego romantyka ulegającego porywom uczuć. Umysł Dmowskiego pracował jak komputer. Co prawda początkowo zapowiadał się na naukowca (pracę magisterską napisał o… wymoczkach), to jednak polityka stała się jego przeznaczeniem. Tworząc Stronnictwo Narodowo-Demokratyczne pisał: „Naród jest niezbędną treścią moralną państwa, państwo jest zaś niezbędną formą polityczną narodu”. Po odzyskaniu niepodległości przez Polskę został delegowany wraz z ówczesnym premierem Ignacym Janem Paderewskim na konferencję pokojową w Wersalu. Wywarł tam ogromne wrażenie – prezydent USA Woodrow Wilson i premier Francji Georges Clémenceau byli zdumieni, z jaką łatwością przerzuca się z języka angielskiego na francuski i godzinami sypie jak z rękawa faktami historycznymi i statystykami dotyczącymi składu etnicznego ludności zamieszkującej były zabór pruski. Wbrew oporom delegacji brytyjskiej z dość odrażającym premierem Davidem Lloyd Georg’em, (w 1939 r. powiedział, że „Polska zasłużyła na swój los”), który nie życzył sobie powstania silnego państwa polskiego, bo ono naturalnie zostanie sojusznikiem Francji, Dmowski wywalczył korzystną zachodnią granicę Polski (swój sukces oceniał na 90 proc.). Granice wschodnie trzeba było potem wywalczyć w boju, a nie przy stoliku dyplomatów, ale tym miał się już zająć Piłsudski.
Wcześniej, bo 27 grudnia 1918 r. Paderewski w drodze do Warszawy zatrzymał się w Poznaniu, owacyjnie witany przez mieszkańców miasta. Wygłosił płomienne przemówienie, które stało się detonatorem rozruchów; szybko przeistoczyły się one w Powstanie Wielkopolskie. Niemcy bowiem, mimo podpisanej już kapitulacji, wciąż uważali tzw. Wielkie Księstwo Poznańskie za swoją własność. Wybuchły walki, w których Polacy szli od zwycięstwa do zwycięstwa. Wypadki toczyły się w błyskawicznym tempie. Szereg bitew i potyczek (władzę wojskową, jak i cywilną złożono 8 stycznia 1919 r. na ręce gen. Józefa Dowbór-Muśnickiego), w których niejednokrotnie małe miejscowości przechodziły w ręce niemieckie, po czym były znowu odbijane przez Polaków, spowodował stopniowe wycofywanie się Niemców. Ostatecznie na Konferencji Wersalskiej, zakończonej 28 czerwca 1919 r. mocarstwa przyznały Wielkopolskę Rzeczypospolitej (prócz paru skrawków terytorium, zamieszkanych przez większość niemiecką). Tak dzielni Wielkopolanie przyłączyli się do Polski. Zazwyczaj nasze narodowe powstania kończyły się tragicznie. Tu było na odwrót – pełne zwycięstwo.
Nieco inaczej, ale też ostatecznie zwycięsko, potoczyły się wypadki na Górnym Śląsku. O „germanofobie” – jak go nazywano, czyli o Wojciechu Korfantym – tak pisał wybitny publicysta Stanisław Stroński: „Dzięki niemu, dzięki jego śmiałemu rozmachowi, dzięki jego orlemu oku i orlim pazurom istniała sprawa Polskiego Górnego Śląska w chwili wojny światowej i po jej zakończeniu”. Otóż Górny Śląsk decyzją mocarstw został przydzielony Niemcom. Śląscy Polacy nie mogli się z tym pogodzić, zorganizowali więc kolejno dwa krótkotrwałe powstania (w sierpniu 1919 r. i sierpniu 1920 r.), nie dały one jednak skutecznych rezultatów, poza pewnymi ustępstwami ze strony niemieckiej. Te samorzutne zrywy Korfanty częściowo wygasił, czekając na bardziej dogodny moment. Ten moment nadszedł nocą z 2 na 3 maja 1921 r. Jak pisał Korfanty: „Nikt inny, tylko ja dałem hasło do wybuchu trzeciego powstania w przededniu konferencji Rady Ambasadorów, gdzie miano nam przyznać tylko Pszczynę i część powiatu rybnickiego (…). Bez dostatecznych środków pieniężnych, bez wystarczającej aprowizacji, mimo nacisków rządu polskiego, by powstanie natychmiast likwidować, zdołałem je podtrzymać przez kilka miesięcy”. III Powstanie Śląskie zakończyło się sukcesem. Częściowym w sensie terytorialnym (w granice Rzeczypospolitej weszło ok. 1/3 spornych ziem), ale wielkim w sferze infrastruktury, ponieważ na tych ziemiach znajdowało się mniej więcej ¾ kopalń węgla kamiennego i połowa zakładów hutniczych na Górnym Śląsku. Było to bardzo ważne w tamtych czasach, gdy o potędze gospodarczej każdego państwa decydowały osiągi przemysłu ciężkiego. I ważne dla poczucia przynależności narodowej. Wojciech Korfanty pisał: „Polska w Górnym Śląsku ma swoją Alzację. Ci nasi Alzatczycy będą dobrymi Polakami, jeśli Polska zapewni im spokój, praworządność i dobrobyt (…). Gwałtem, groźbami lub szykanami osiągnie się tu skutki wręcz przeciwne: tylko opóźni się unarodowienie Śląska i jego zespolenie z macierzą”.
Tak więc na zachodzie odrodzonego państwa zapanował spokój. Ale już wcześniej nad Polskę nadciągnęły nie czarne, ale czerwone chmury ze wschodu. Dla Rzeczypospolitej oznaczały sygnał do stoczenia ostatniej bitwy I wojny światowej, z której popiołów się narodziła.
Jerzy Kotlarczyk