Tekst alternatywny

MULTI-KULTI

MULTI-KULTI

Apostołowie multi-kulti w Polsce lubią powoływać się na tradycję dawnej Rzeczypospolitej, państwa bez stosów, z prawami obywatelskimi, gościnnego domu dla uciekinierów ze świata, z szacunkiem dla mniejszości etnicznych i religijnych. Jednak wszystko to możliwe było dzięki silnej auto-definicji Polaków. Nasi przodkowie doskonale wiedzieli, od kogo pochodzą, w co wierzą i z jakiej czerpią tradycji. Nie przeszkadzało temu hojne sięganie do dorobku innych krajów – nasze konie nosiły nazwy tureckie, łby podgalaliśmy po sarmacku, stroje braliśmy ze Wschodu, ale warzywa z Włoch. Nie asymilowaliśmy na siłę mieszkających głównie w Wielkim Księstwie Litewskim Żydów, zarówno tych chazarskich, jak i wypędzanych z zachodniej Europy. Kto chciał, polonizował się sam – jak Niemcy przybywający tu w XIX wieku czy uciekinierzy z ogarniętej rewolucją Francji (vide Chopin). Dużo wcześniej dobrowolnie zdecydowali się na polskość  i katolicyzm bojarzy i książęta ruscy – zafascynowani polską kulturą i swobodami demokratycznymi. Istotą tej dawnej wielokulturowości była lojalność wobec Rzeczypospolitej – tak charakterystyczna dla polskich Tatarów, złamana niestety w czasie Potopu przez innowierców. W odróżnieniu od zjawisk przebiegających u nas naturalnie, współczesne eksperymenty etniczne prowadzą do niebezpiecznych efektów – burzą ustalony porządek, a zadeklarowana multikulturowość wcale nie musi skończyć się bezetnicznością – powstaniem jakiejś nowej rasy euroidów. Wygrają ci, którzy zachowają zwartość, przekonanie o swych wartościach. Ostatnio Polaków zaszokował podręcznik dla 6-latków, w którym polskie mamy rodzą swoim barwnym partnerom Kalimów, Abdulów i Abrahamów. Tylko krótkowzroczność nie pozwala widzieć w tym idyllicznym obrazie ewentualnych zagrożeń i przyszłych tragedii. O Polaków jestem spokojny, co do bardziej „postępowych” społeczeństw Zachodu już nie.

Marcin Wolski

Marcin_Wolski_small