Tekst alternatywny

Szczęściarz

Szczęściarz

Historia nie jest sprawiedliwa. Tyrani umierają najczęściej we własnym łóżku, ich ofiary czczą dopiero potomni. Lenin, Stalin, Mao, Ho Chi Minh, Tito czy Enver Hodża odchodzili w przekonaniu, że stworzony przez nich system będzie trwać wiecznie. Za wszystkie ich przewiny zapłacił stosunkowo najmniej winny Ceausescu. Wojciech Jaruzelski na dostatniej emeryturze tylko jeden raz oberwał cegłą…

Jednak największym szczęściarzem ze wszystkich komunistycznych przywódców był Fidel Castro. Przeżył swój bezrozumny atak na koszary Moncada w 1953 r., dzięki rodzinnym koneksjom dostał niski wyrok, a po dwóch latach został przez „nieludzki system Batisty” zwolniony i wypuszczony za granicę. Ocalał podczas podróży jachtem Gramma, przeżył w górach Sierra Maestra, wykolegował kolegów rewolucjonistów, panował długie lata, a wszystkie interwencje oraz mniej i bardziej prawdopodobne zamachy na niego kończyły się fiaskiem. Na koniec bezboleśnie oddał władzę bratu… Czy wojujący ateista uzyskał rozgrzeszenie od któregoś z wizytujących go papieży, nie wiem, ale tego nie wykluczam.

Dziś opłakuje go pół świata. Wyobrażacie sobie takie honory dla Franco czy Pinocheta, dyktatorów wprawdzie, ale zarazem ludzi, którzy ocalili swoje kraje przed „większym złem” i wprowadzili je na ścieżkę dobrobytu?

A kim był El Comandante? Genialnym przywódcą, który „perłę morza karaibskiego” zamienił w tropikalny łagier, ofiarował bazy Związkowi Sowieckiemu? Patriotą, który eksportował rewolucje w najdalsze zakątki świata? Historycy twierdzą, że gdyby nie Chruszczow – a to on miał decydujący głos w konflikcie kubańskim – w 1962 r. nuklearna wojna byłaby faktem.

Jeśli rzeczywiście Fidel Castro był ojcem narodu, dlaczego ten naród gotów był uciekać nawet wpław do rasistowskich Stanów Zjednoczonych, a nigdy w przeciwnym kierunku? Przez blisko 60 lat swych rządów dowiódł, że socjalizm nigdzie nie może się udać i prowadzi jedynie do tego, że w ojczyźnie brakuje cukru.

To prawda, był przebiegły – jego władza opierała się nie tylko na terrorze i powszechnym donosicielstwie. Umiejętnie podsycał kubański nacjonalizm, krzewiąc mit latynoskiego Dawida opierającego się jankesowskiemu Goliatowi.

Stworzył też mit (obowiązujący również u nas), jakoby do sojuszu z Sowietami zmusiło go stanowisko USA. Gdyby tak było, miał wielokrotnie możliwość zmiany tego „wymuszonego” kursu.

W istocie Ameryka nigdy nie zdecydowała się na obalenie reżimu Castro, a podczas inwazji kontrrewolucjonistów w Zatoce Świń cynicznie ich zdradziła.

Dlatego dzisiejsze hołdy wobec „ostatniego rewolucjonisty” to jedynie wielki popis politycznej głupoty podszytej niepamięcią. W zaślepieniu „obóz postępu” zapomni mu nawet, że prześladował homoseksualistów. Bywa!

Marcin Wolski

Marcin_Wolski_small