Szlachectwo zobowiązuje
Przypomniał mi się ostatnio film „Szlachectwo zobowiązuje” z roku 1949, urocza czarna komedia, w której zubożały arystokrata morduje swoich licznych krewnych, aby zdobyć fortunę i tytuł lorda. Nie pamiętam, jak się to skończyło w filmie, ale najbardziej wygranym okazał się Alec Guiness, który jakiś czas później otrzymał od królowej tytuł szlachecki – sir! A skąd to przypomnienie? Oto przeczytałem o rojeniach marszałka Senatu pana Grodzkiego, w których wyobraża sobie swoją drogę do prezydentury III RP. Oczywiście wiele musiałoby się wcześniej zdarzyć, Sejm musiałby nie zdążyć uchwalić na czas ustawy dotyczącej wyborów prezydenckich, wybory by się nie odbyły do sierpnia, władzy nie przejęłaby pani Witek – marszałek Sejmu albo jej następca… Tyle że absurdy w naszej polityce przekroczyły dawno wszelkie granice rozsądku i prawdopodobieństwa. Atakuje się rząd, który w sposób jeden z najlepszych w Europie radzi sobie z pandemią, ministra zdrowia bijącego rekordy popularności (co zabawne, robi to partia, z której wielu prominentów dawno powinno gnić w kryminale, i to nie za wydumane przestępstwa), a lansuje na kandydata Rafała Trzaskowskiego, który z 70 obietnic złożonych warszawiakom 70 nie spełnił (zadowoleni mogą być tylko cykliści i homoseksualiści). Nasi wysłańcy do Europy robią wszystko, by zaszkodzić ojczyźnie, liczni artyści zachowują się jak menele i posługują się ich językiem (przykład daje sam wyrafinowany mąż słynnej pani Applebaum). W efekcie patrząc w telewizor, można odnieść wrażenie obcowania z pralką automatyczną, choć ta akurat ma trochę mniej programów… Dewizę „szlachectwo zobowiązuje” można dziś przytaczać jedynie żartem – w polityce nie obowiązuje przecież nic – ani elementarna uczciwość, ani etyka zawodowa, ani przyzwoitość, ani nawet zdrowy rozsądek. A swoją drogą, w zestawieniu z prof. Grodzkim korzystniej wypada nawet była poseł Grodzka. Też była to komedia, ale nie tak czarna.
Marcin Wolski