Tekst alternatywny

Wojna w wielu smakach

Wojna w wielu smakach

Co to jest wojna? Najkrótsza definicja encyklopedyczna powiada, że jest to zjawisko polegające na regulowaniu sporów lub realizowaniu celów politycznych przez zastosowanie przemocy w postaci siły zbrojnej. W XIX w. pan von Clausewitz nauczył nas, że wojna to jest polityka, tyle że realizowana innymi środkami. Ta definicja zawsze mi bardziej odpowiadała, bo nie zakłada użycia przemocy – o czym dalej.

Dawne wojny wymagały całego rytuału – przed ich wypowiedzeniem wysyłano uroczyste poselstwo informujące wroga o podjęciu przeciw niemu działań. Były też w jakiś rozczulający sposób, by tak rzec – jawne. Nikt nie udawał że nie toczy wojny, kiedy ją toczył. Starożytni i średniowieczni kronikarze prześcigali się w malowniczych opisach odrąbywanych głów, piętrzących się stosach trupów i strumieni krwi barwiących całe rzeki. Taki na przykład longobardzki historyk Paweł Diakon (VIII w. AD) mógł swobodnie pisać, że w bitwie pod Poitiers w 732 r. Frankowie wycięli w pień 375 tysięcy Saracenów, sami tracąc przy tym ledwie 1500 żołnierzy. Jedną liczbę zawyżył, drugą zaniżył, ale tytułem chwały dla Karola Młota było w oczach ówczesnych ludzi wyrżnięcie jak największej liczby nieprzyjaciół.

Rozwój myśli chrześcijańskiej i pojawienie się silnie z nią związanego kodeksu rycerskiego utemperowało nieco metody walki zbrojnej. Niestety, co prawda maniery ludzkości uległy poprawie, jednak wojny toczą się dalej. Dziś nie należy do dobrego tonu – a kiedyś było inaczej – szczycić się wymordowaniem tysięcy jeńców. Co nie zmienia faktu, że takie rzeczy się zdarzają, tyle że wstydliwie się je ukrywa. To dlatego Turcy zaprzeczali i zaprzeczają nadal, że rzeź Ormian była ludobójstwem. To dlatego Niemcy ukuli termin „ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej”, zamiast powiedzieć wprost: zamierzamy wymordować wszystkich Żydów w Europie, a z czasem na całym świecie. Dzisiaj tak nie wypada.

Zmieniają się obyczaje i zmieniają się też metody prowadzenia wojen. Wiek XX zafundował nam je w wydaniu wielosmakowym – od krwawych, totalnych obydwu „światówek”, po coś czego wcześniej ludzkość nie znała, tzw. zimną wojnę, z rywalizacją na płaszczyźnie politycznej, wywiadowczej i technologicznej (łącznie z wyprowadzeniem tej wojny w kosmos) i z otwartymi konfliktami wyładowującymi się gdzieś na peryferiach (Korea, Wietnam, Afganistan). Stanisław Lem w swojej proroczej „Bibliotece XXI wieku” przewidywał że nastanie czas, gdy wojna stanie się pokojem a pokój wojną. Albowiem zgodnie z przywołaną na wstępie maksymą Clausewitza, wojna nie musi wcale oznaczać stosowania narzędzi przemocy. Gdy rozwój techniki na to pozwoli (a może już pozwala, kto wie co się dzieje w tajnych wojskowych laboratoriach?), atakiem na przeciwnika może okazać się gwałtowny, niszczycielski lecz z pozoru naturalny cyklon czy huragan. Albo też zadziwiający spadek przyrostu demograficznego. Spowodowany problemami cywilizacyjnymi, czy też paroma gramami proszku rozpylonego nad terytorium danego kraju?…

Mamy też już i cyberwojny. Pierwsza odsłona była jawna – podczas wojny w Zatoce (tej pierwszej, w roku 1991) amerykańscy hakerzy na usługach armii wpuścili wirusa do systemu komputerowego zawiadującego obroną przeciwlotniczą Bagdadu, kompletnie ten system paraliżując. Ale dziś wygląda to już inaczej, bo jak zinterpretować powtarzające się od czasu do czasu ze strony Rosji cyber-ataki na serwery w państwach nadbałtyckich? Czy to już wojna, czy jeszcze nie? Inicjatywa państwowa czy prywatna?

Takie smutne myśli chodziły mi po głowie, gdy słuchałem opowieści Witolda Gadowskiego, który 21 listopada odwiedził krakowską księgarnię „Gazety Polskiej”, promując swoją najnowszą powieść – „Smak Wojny”. Witold dorzucił jeszcze jeden kamyczek do ogródka moich rozmyślań – wojnę informacyjną, która toczy się w mediach. Opierając się na własnych doświadczeniach z czasów wojny domowej w byłej Jugosławii dowodził, że dziś wojny wygrywa ten, kogo stać na opłacenie wielkich agencji public relations. Podawał wstrząsające przykłady, jak ten o zabitych ludziach zwożonych z różnych okolic, zwalanych bezładnie na jeden stos i sfotografowanych, celem udowodnienia światu istnienia serbskich obozów koncentracyjnych. Podawał i inne.

Wiek XX wprowadził do wojennych smaków jeszcze jedno pojęcie, wcześniej nieznane: piątej kolumny. Wojna informacyjna idzie przez świat wraz z niemiecką produkcją przedstawiającą polskich bohaterów AK jako bandytów i antysemitów. Piąta kolumna udaje że o niczym nie wie i chwali się, że pociąg Pendolino pojechał prawie 300 km/h i się nie rozwalił.

Tomasz Kowalczyk

Tomasz_Kowalczyk_small