Tekst alternatywny

Z Człopy do Santa Fe, a potem przez Żywiec i Leżajsk do Los Angeles. Oto Kluby „Gazety Polskiej”!


Klubów „Gazety Polskiej” jest już 490 i stanowią największy oddolny ruch obywatelski w Europie. Miarą sukcesu klubów może być to, że gdy wpiszemy w wyszukiwarkę Google frazę „Kluby G…”, podpowiedź „kluby Gazety Polskiej” pojawia się przed podpowiedzią „kluby go-go”!

Feliks Konarski, czyli Ref-Ren, autor „Czerwonych Maków na Monte Cassino”, tak pisał o Polakach przechowujących polskość na wygnaniu w czasach komuny:

Dzięki tym upartym babciom

I dziwnej Ojczyzno-manii,

Po polsku dzisiaj mówi pacierz

Farmer z dalekiej Pensylwanii.

Że dzięki starym szkaplerzykom,

Orzełkom zblakłym – dzisiaj może

Górnik we Francji śpiewa „Rotę”

I „Kiedy ranne wstają zorze”…

I to jest ten prawdziwy obraz

Naszej przeszłości i przyszłości,

Który z pokoleń w pokolenia

Nie traci aktualności.

Miał Ref-Ren rację i jego przesłanie pozostaje aktualne do dziś, w obecnych pokoleniach. Nieskuteczność prania mózgów Polakom przez media w czasach obecnych rządów także opiera się na tym, że wielu z nich tylko wzrusza ramionami, słysząc najbardziej wymyślne popisy owej propagandy. Bo mają swój świat, wartości, dzięki którym są nieprzemakalni na przeróżne medialne socjotechniki. A dzięki klubom „Gazety Polskiej” mogą je nie tylko mieć, lecz także skutecznie walczyć o ich wygraną w ojczyźnie.

W 2016 r. ówczesny lider PO Grzegorz Schetyna wezwał do tworzenia klubów obywatelskich, będących odpowiedzią na kluby „Gazety Polskiej”. Nic z tego na szerszą skalę nie wyszło, z dwóch powodów. Bo po tamtej stronie jedyną motywacją do aktywności jest z reguły walka o pieniądze i wpływy. A jeśli trafią się tam osoby zaangażowane, to ich motywacją jest anty-PiS w stylu osławionej Babci Kasi, a przed takimi osobami wymienieni wcześniej polityczni karierowicze uciekają, by nie mieć do czynienia z „wariatami”.

Co takiego mamy my, czego nie mają oni, że kluby „Gazety Polskiej” stały się fenomenem na tak ogromną skalę?

Jedyny na świecie taki zespół zalet i wad

W internetowym katalogu klubów klikam na rzadziej używane literki. Pod „ś” są: Śrem, Środa Śląska, Środa Wielkopolska, Świdnica, Świdnik, Świdwin, Świecie, Świętochłowice i Świnoujście. Piszę to, by fakt, że zacząłem od najdalszych krańców świata – a właściwie nie, bo nie wspomniałem o Sydney i Melbourne! – nie wywołał wrażenia, że faworyzuję kluby zagraniczne, a pomijam te w Barlinku, Człopie, Białowieży, Czerwionce-Leszczynie, Mszanie Dolnej czy Węgorzewie.

No więc tym, co mamy my, a nie mają oni, jest specyficzny, jedyny na świecie zespół ludzkich zalet i wad, które tworzą zjawisko, jakim jest polskość.

Oto klubowicze z mających 4 tys. mieszkańców Krośniewic chwalą się, że ich wysiłkiem zainstalowana została tabliczka na grobie powstańca styczniowego Szymona Trojanowskiego. Że świat dookoła nie interesuje się pamięcią o zmarłym w 1930 r. bohaterze? To już owego świata sprawa, klubowicze z malutkich Krośniewic są z niego dumni i tym powodem do dumy dzielą się z resztą mieszkańców.

Klub w Suwałkach ma inną lokalną sprawę do załatwienia – odsłonięcie pomnika Ofiar Obławy Augustowskiej, największej zbrodni popełnionej na Polakach po zakończeniu II wojny. Zbrodni dokonali Sowieci do spółki z rodzimymi zdrajcami: oddziały Armii Czerwonej (50 Armia), wojska NKWD oraz wydzielone oddziały LWP i UB. Chodziło o rozbicie i likwidację oddziałów podziemia niepodległościowego i antykomunistycznego w rejonie Suwałk i Augustowa.

Klubowicze z Nowego Sącza znani są nie tylko z przywożonej na zjazdy klubów śliwowicy o dużej mocy, ale także z upamiętniania tamtejszych sybiraków, zesłanych przez komunistów na nieludzką ziemię. Ostatnio brali udział w marszu ich upamiętniającym.

Klub w Gliwicach wybrał się z kolei do Lublińca, gdzie odsłaniał popiersie gen. broni Tadeusza Jordana Rozwadowskiego. Tak, tego ogromnie zasłużonego w wojnie polsko-bolszewickiej. Niełatwe były relacje Piłsudskiego i Rozwadowskiego i skomplikowane tego drugiego losy. Dziś obaj upamiętniani są przez kluby „GP” za pogonienie bolszewików i obaj zgodnie już służą pamięci, iż z ruskimi można wygrywać.

Z Gdańska w… Bieszczady

Prawdziwi globtroterzy to Klub „Gazety Polskiej” Gdańsk II, który w lipcu zorganizuje pięciodniową wycieczkę pod hasłem „Siedziby wielkich Polaków”. Zapowiadają: „Zwiedzimy m.in. Oblęgorek Henryka Sienkiewicza, Nagłowice Mikołaja Reja, Żarnowiec Marii Konopnickiej. Kulminacyjnym punktem wycieczki będzie uczestnictwo w comiesięcznym nabożeństwie ku czci patrona Polski św. Andrzeja Boboli w Strachocinie”. Gdzie Rzym, a gdzie Krym? W Żarnowcu i Strachocinie byłem, więc wiem, że to Żarnowiec, ale ten na Podkarpaciu! Natomiast Strachocina Andrzeja Boboli, który ponoć pokazywał się miejscowym, to już gmina Sanok, a za Sanokiem są Bieszczady! Bardziej oddalonego miejsca w Polsce gdańszczanie nie mogli sobie wybrać.

Kontynuatorzy Błękitnej Armii

Wystarczy wejść na Albiclę 3 maja, by zobaczyć, że ten dzień jest przez klubowiczów świętowany wszędzie. W Chicago na paradzie 3-majowej, w której uczestniczyli członkowie tamtejszego klubu. Te parady organizowane są nieprzerwanie od 1892 r.

Polska jest niezmiennie obecna także w Filadelfii, gdzie Tadeusz Antoniak, wieloletni przewodniczący klubu Filadelfii, został nowym komendantem naczelnym Stowarzyszenia Weteranów Armii Polskiej (SWAP). Jakiś niekumaty leming zapyta, co z Tadzia za weteran, skoro wojny ostatnimi czasy, odpukać, nie było, ale rzecz jest poważna. SWAP to najstarsza na świecie niezależna, samopomocowa organizacja byłych polskich żołnierzy, działająca nieprzerwanie od 1921 r. Kwatera główna i Muzeum Tradycji Oręża Polskiego znajdują się w Nowym Jorku na Manhattanie. Gdy było trzeba, tutejsza Polonia biła się o Polskę – do Błękitnej Armii we Francji, tej dowodzonej przez Hallera, trafiło 20 tys. ochotników ze Stanów Zjednoczonych i Kanady. Przed Tadziem funkcję komendanta sprawowali żołnierze spod Monte Casino… Nowy komendant sprawdził się, stojąc na czele Komitetu Smoleńsko-Katyńskiego, w czasie gdy upamiętnianie ofiar zamachu z 2010 r. było ośmieszane. Dziś szyderstwa nie przechodzą już niektórym przez gardło, a i nawoływań do ocieplenia relacji z Rosją nie słychać

„Ostatni raz taką imprezę
widziałem na studiach”

Miało być też o wadach? A jakże, są! Choć niektórzy uważają, że są one wyjątkowo przyjemne… Dość trafnie opisał je redaktor Kamil Sikora, który napisał na portalu Wirtualna Polska w 2018 r.: „Pojechałem na Węgry pociągiem klubów »Gazety Polskiej«”. Ostatni raz taką imprezę widziałem na studiach. Relacja była wstrząsająca: „Przeszedłem peronem i tylko w twoim przedziale nie było butelki na stole – mówi już w Budapeszcie jeden uczestnik wyjazdu do drugiego. – Bo ja miałem schowane – śmieje się jego rozmówca”. Następnego dnia zapewne w użyciu były ulubione napoje klubowiczów z Żywca, Leżajska i Brzeska, gdzie warzą Okocim…

Redaktorowi Sikorze odpowiedział szef klubów „GP” Ryszard Kapuściński: „Trudno nawet sobie wyobrazić, jak smutne życie wiedzie pan Kamil, który przez tyle lat nie spotkał nikogo, z kim mógłby się napić piwa, pożartować, a i szczerze porozmawiać o świecie, w jakim przyszło mu żyć… Już widzę miny jego kolegów, to niedowierzanie w ich oczach, kiedy opowiada o ludziach, którzy ze sobą rozmawiają, śmieją się, a nawet wspólnie śpiewają. To świat, jakiego nie znają. Mogą całą noc biegać po pociągu, podsłuchiwać, nagrywać, robić zdjęcia, ale i tak niczego nie zrozumieją”. Niech to wystarczy za puentę tej części opowieści, której ciąg dalszy pisze się właśnie w czasie Zjazdu Klubów „Gazety Polskiej” w Spale.

Piotr Lisiewicz

źródło: www.GPCodziennie.plhttps://gpcodziennie.pl/805647-z-czlopy-do-santa-fe-a-potem-przez-zywiec-i-lezajsk-do-los-angeles-oto-kluby-gazety-polskiej.html