Zabawy z historią
Kolejna rocznica zakończenia II wojny światowej skłania jak zwykle do refleksji, komentarzy. I rozmaitych mniej lub bardziej mądrych wypowiedzi. Wiadomo, że są dwie różne daty tego wydarzenia: koalicyjna i sowiecka, choć jeśli idzie o Polaków, to do świętowania w Londynie nas nie dopuszczono, a do fety w Moskwie zmuszono. Czy był to zresztą dla nas dzień zwycięstwa? Wątpliwości nie mają jedynie Niemcy – ichniejsza minister sprawiedliwości twierdzi, że w roku 1945 jej naród został wyzwolony z hitlerowskiego jarzma.
Pani minister zdaje się wierzyć, że w roku 1933 jej kraj napadli Obcy (naziści), którzy sterroryzowali naród i rozpoczęli wojnę z całym światem. To, że doszli do władzy w sposób demokratyczny i że potwierdzili swój mandat w kolejnych wyborach, a także aż do końca cieszyli się ogromnym poparciem społecznym, jakoś znika ze współczesnej historii. Ale jak ma nie znikać, jeśli wiceprezydent Gdańska (coraz częściej określanego mianem Wolnego Miasta – od PiS-u?, od Polski?) sugeruje, że wojna zaczęła się od słów nienawiści z obu stron. Nareszcie ktoś przyznaje, że to my ją zaczęliśmy przy pomocy radiostacji w Gliwicach! Po wygranej Koalicji Europejskiej zapewne taka wersja będzie obowiązywać w podręcznikach. Pytanie, co się stanie z innym naszym odwiecznym przyjacielem – Rosją. Epoka Putina sprzyja rehabilitacji Stalina, ostatnio jego pomnik odsłonięto w Norymberdze. Przytłaczająca większość Rosjan nadal uważa tego superzbrodniarza, odpowiedzialnego za rzezie, czystki, wielki głód, II wojnę i lekko licząc 60 milionów ofiar, za narodowego bohatera. Jakież piękne perspektywy rysują się przed Czingis Chanem, Tamerlanem, Pol Potem czy Bokassą. Na miejscu mieszkańców Monachium już zacząłbym zbiórkę na przyszły pomnik Adolfa, który chciał przecież dobrze, tylko wredni Polacy zmusili go do wojny!
Marcin Wolski