Lügenpresse
Każdy chyba pamięta, ale przypomnieć można. W ostatnim odcinku niezapomnianego serialu Stanisława Barei ”Alternatywy 4” lokatorzy postanawiają się zbuntować przeciwko dręczącemu ich Gospodarzowi Domu. Ponieważ blok przy Alternatywy ma odwiedzić delegacja burmistrzów z zagranicznych miast, Gospodarz szykuje klasyczną maskirowkę na ich użytek, ale lokatorzy ją sabotują. I tak, kiedy dostojni goście witani są chlebem i solą, spod chleba wyskakuje szczur, zamiast uroczych dziewczynek w strojach z Pierwszej Komunii widzą brudne bachory taplające się w błotnistych kałużach, klub osiedlowy okazuje się być obskurną speluną pijaków i hazardzistów – i tak dalej.
Na miejscu jest oczywiście ekipa telewizji. Reporter początkowo próbuje relacjonować wszystko zgodnie ze słodko ulizaną kalką dziennikarsko-propagandowej sztampy, stopniowo jednak zaczyna być nie mniej zdezorientowany niż Gospodarz. Nagle jednak zwraca się do swoich ludzi:
– Panowie, to zaczyna się robić interesujące! Wyłączcie kamerę.
Na tym właśnie polegała różnica między dziennikarstwem państwa komunistycznego, a dziennikarstwem. W normalnym kraju, gdy dzieje się coś interesującego reporterzy gotowi są wręcz stratować nawzajem, byle tylko dopchać się jak najbliżej miejsca zdarzenia. W PRL wyłączali kamerę – bo jeśli coś poszło nie według założeń propagandy, nie było sensu tego kręcić – wszyscy wiedzieli, że materiał i tak zostanie skasowany, a w najlepszym razie trafi na archiwalną półkę.
Podobno Niemcy ukuli na taki typ pracy dziennikarzy zwięzłe słowo Lügenpresse, co znaczy tyle co „prasa kłamstwa”. Smutne jest to, że w Polsce owa Lügenpresse nie zdechła bynajmniej w okresie przełomu lat 1980 i 1990 i trzyma się nadal mocno. Pamiętacie Państwo z pewnością sądowe przesłuchanie Bronisława Komorowskiego na którym obecni byli dziennikarze mediów mainstreamowych, którzy filmować i transmitować nie chcieli i na które dziennikarzom TV Republika nie pozwolono wejść z kamerą, bo było za mało miejsca, a oni akurat filmować i transmitować chcieli. W każdym normalnym kraju przy okazji składania zeznań przez prezydenta – nieważne, czy w sprawie błahej, czy zatrącającej o zdradę stanu – sala pękałaby w szwach i wszystkie telewizje rzecz transmitowałyby na żywo.
Ostatnio zauważyć można jednak pewną zmianę podejścia. Kandydat na prezydenta z ramienia PiS Andrzej Duda został zapytany publicznie, czy należy wysłać polskie wojsko na Ukrainę, na co odpowiedział mniej więcej tyle, że jesteśmy członkiem NATO, więc w razie potrzeby, gdyby Sojusz zamierzał się zaangażować w taką akcję, rzecz należałoby przemyśleć. Na co premier Ewa Kopacz histerycznie wykrzyczała, że PiS chce wysłania wojska na Ukrainę i dąży do wojny, bo jest partią wojny, a PO to partia pokoju.
Jeszcze niedawno wypowiedź Kopacz kursowałaby na okrągło w „zaprzyjaźnionych mediach” (żeby lemingów Dudą nastraszyć), a oryginalne zdania wygłoszone przez Dudę gdzieś by się zapodziały. Teraz jednak „coś pękło, coś się skończyło” – by posłużyć się klasycznym cytatem z red. Żakowskiego. Na drugi dzień usłyszałem w radiowej Trójce (radiu publicznym, którego szefowa, Magdalena Jethon zasłynęła swego czasu z uroczych wspólnych fotek z Donaldem Tuskiem) rzetelną powtórkę obu wypowiedzi, tak by każdy słuchacz mógł je porównać ze sobą i wyciągnąć wnioski. Podobnie po południu sprawa była maglowana w kilku stacjach telewizyjnych i nawet sam Andrzej Duda miał okazję odnieść się do słów Kopacz.
Czy to oznacza koniec polskiej odmiany Lügenpresse? Niestety, raczej nie; to tylko efekty wzajemnego podgryzania się różnych frakcji wewnątrz PO. Widocznie ktoś ważny postanowił pomału zwijać projekt o nazwie ”Ewa Kopacz”, albo chociaż porządnie go nastraszyć.
Jedyna pozytywna rzecz – teraz panowie Żakowski i Lis nie będą już mogli rechotać, że Andrzeja Dudy nikt nie kojarzy.
Póki co, mainstreamowe media przez chwilkę przemówiły ludzkim głosem. Zatem znowu lądujemy w uniwersum Stanisława Barei. W filmie „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz” jest scena, w której pewien mężczyzna kończy rozmowę ze swoją sąsiadką, tłumacząc że idzie teraz na telewizję.
– A co pokazują?
– „Kwadrans prawdy”, proszę pani.
– Ło Jezu, cały kwadrans? No to ja też lecę!
Tomasz Kowalczyk