„Fundacja” – reaktywacja
„Fundacja” to ogólnie przyjęty umowny tytuł cyklu powieściowego amerykańskiego pisarza science-fiction Isaaka Asimova, wydawanego w początkach lat pięćdziesiątych XX w. Dokładniej, są to zbiory rozbudowanych opowiadań zebrane w trzech tomach: „Fundacja”, „Fundacja i Imperium” oraz „Druga Fundacja”. Wymieniam tylko te trzy tytuły, bo co prawda Asimov po trzydziestu latach wrócił do tematu, ale zrobił to li tylko ze względów komercyjnych. Czytelnicy zamęczali go o dalszy ciąg, ale niestety dobre pomysły mu się skończyły i lepiej te następne tomy sobie odpuścić.
Rzecz dzieje się w niesłychanie odległej przyszłości, około 20 000 lat od dzisiaj. Ludzie skolonizowali wszystkie nadające się do zamieszkania planety w naszej Galaktyce (w stworzonym przez autora uniwersum nie ma innych istot inteligentnych, więc mogli się wprowadzać gdzie chcieli) i stworzyli potężne Imperium Galaktyczne, zarządzane z centralnie usytuowanej planety Trantor, która jest jednym monstrualnym miastem. Imperium wygląda na twór może nie totalitarny, ale na pewno autorytarny. Te pomysły przejął później George Lucas, kręcąc swoje „Gwiezdne Wojny”.
Owa odległa przyszłość opisana w latach 50. wygląda u Asimova dość naiwnie. Owszem, są taksówki powietrzne, skoki statków kosmicznych w nadprzestrzeń, miotacze jądrowe czy siłowe „osobiste ekrany ochronne”, ale z drugiej strony – płaci się monetami, czyta papierowe, drukowane gazety i pali cygara. Lecz nie o fajerwerki technologiczne tu chodzi, bo jest to fantastyka socjologiczna.
Imperium zdaje się stać u szczytu swojej potęgi. Pojawia się jednak samotny naukowiec, niejaki Hari Seldon, który konstruuje zupełnie nową dyscyplinę wiedzy – psychohistorię. Łącząc psychologię, historię i matematykę w jedną, nowej jakości całość, Seldon stwierdza, że zachowania pojedynczej jednostki ludzkiej są nieprzewidywalne, ale działania zbiorowości liczonej w bilionach jednostek można przewidzieć na gruncie statystycznym. W ten sposób ze zdumieniem stwierdza, że w rzeczywistości Imperium umiera, jego upadek już się zaczął, tylko że nikt tego nie dostrzega; i że po jego upadku nastąpi straszliwie długi okres chaosu i barbarzyństwa, zanim z gruzów odrodzi się nowe Imperium.
To jest bardzo dobry pomysł, który Asimov zaczerpnął chyba od Edwarda Gibbona, autora „Zmierzchu i upadku Cesarstwa Rzymskiego”. Gibbon pisał np. o pewnym senatorze rzymskim z V w. AD, który leniwie wysmażał sobie różne historyjki i listy na błahe tematy, tak jakby żył w czasach Oktawiana Augusta, po czym nagle dostał wiadomość że Cesarstwa już nie ma (gwoli ścisłości, znalazłem ten smaczek u Petera Browna).
Seldon montuje więc spisek: upadku Imperium nie da się wedle jego obliczeń powstrzymać, ale okres chaosu można skrócić. I w tym celu zakłada dwie Fundacje, na dwóch przeciwległych skrajach Galaktyki, które to Fundacje mają przechować wiedzę, doświadczenie i technologię, potrzebne dla odbudowy Imperium w znacznie krótszym czasie.
Dlaczego piszę o „Fundacji”? Bo ostatnio często słyszę w radio i czytam w internecie o niejakim Władimirze Putinie. Zwłaszcza po zamordowaniu Borysa Niemcowa. I się zastanawiam, ilu za czasów Michaiła Gorbaczowa młodych, inteligentnych, wykształconych, znających języki obce chłopaków z KGB czytało książki Asimova. Ilu tych chłopaków założyło Fundacje. I ilu zna słowa powieściowego Seldona (przekład A. Jankowskiego): „Jednak, bez względu na to, jak kręte miałyby być ścieżki waszych dziejów, przekażcie wyraźnie waszym potomkom, że droga została wyznaczona, a jej kresem jest nowe i potężniejsze Imperium”.
Tomasz Kowalczyk