O Kasi, która za morze popłynęła
Opowiem wam dzisiaj drogie dzieci o bardzo odważnej dziewczynce, która uciekając przed Złymi Ludźmi aż za morze popłynęła. A było tak:
Kasia mieszkała w Tymkraju i dobrze się jej żyło. Mamusia Kasi wyuczyła się na lekarza i ludzi uzdrawiała. Kiedy Kasia podrosła, też została lekarzem, bo dobre serce miała i też chciała uzdrawiać. A w dodatku zobaczyła, że bycie lekarzem takie coś robi, że wszyscy człowieka szanują i nawet potrafią wybrać go do Sejmu. A jak się jest w Sejmie (to takie miejsce, gdzie mądrzy ludzie radzą, co by tu uczynić by wszystkim się żyło lepiej) to i Premierem zostać można. A Premier to jest taki ktoś, kto całym Tymkrajem rządzi i od tego wszystkim jeszcze lepiej się robi.
Ale w każdym kraju mieszkają też Źli Ludzie, co mają czarne dusze i oszalałe oczy. Zioną oni nienawiścią i tych dobrych chcą pozbawić spokoju, stadionów i ciepłej wody w kranie. Tacy są oni, że nic nie poradzisz. I Źli Ludzie postanowili Mamusi Kasi władzę zabrać i z Tegokraju zrobić jałową pustynię.
Ej, bolało serce Kasię, gdy Mamusia jej to tłumaczyła. I kiedy powiedziała:
– Uciekaj, córeczko z Tegokraju do dalekiej Kanady, daleko, hen, za morze. Bo jak tu zostaniesz, to ci spokoju nie dadzą. Zniszczą ciebie i o kromkę chleba żebrać będziesz. Masz tutaj tobołek ze słoninką wędzoną, naści kilka euro; więcej dać ci dziecię nie mogę, bom się na urzędzie nie dorobiła, jeno tylko praca i praca…
Zapłakała Kasia, ale wiedziała z Telewizji, że rzeczywiście uciekać trzeba – jeno Mamusię ucałowała, kostur pątniczy w dłoń ujęła, tobołek na plecy zarzuciła i poszła w dal.
Szła dzielna Kasia nocami, żeby Źli Ludzie jej nie wypatrzyli, dnie zaś przesypiała to w zagajniku jakimś, to w chałupce opuszczonej – jak wypadło. I zawsze szła w stronę gdzie słoneczko zachodziło, bo mądra była – wiedziała, że tam jest zachód. I pewnej nocy przeszła mostem przez rzekę. Na drugim brzegu, że zmęczona już była, w szuwarach się zaszyła i zasnęła. Budzi się rano, patrzy – i oczom nie wierzy!
Ojej, jakie tu domy wysokie! Jakie autostrady szerokie! Idzie raźno Kasia, dnia się już nie boi – a tu ludzie i osoby tacy kolorowi, weseli, uśmiechnięci! Ilu smagłych arabskich chłopców, co przygarną i ciałem własnym nawet ogrzeją! Hej, już ja nie w Tymkraju – pomyślała z radością Kasia – jeno do Europy doszłam!
I tak szła Kasia przez Europę i myślała – a może tu pozostać? Bo i żeby Mamusię odwiedzić, choćby ukradkiem – to bliżej niż z Kanady…
Ale potem mówi sama do siebie: – Tak, bliżej. Ale Złym Ludziom też bliżej. Komandosów wyślą, uprowadzą, w celi zamkną bez ciepłej wody w kranie, a może nawet i bez kranu… Nie ma co, trza mi za morze. Źli ludzie głupi są – prawa jazdy nie mają, karty pływackiej nie mają, to morza nie przepłyną. Tam bezpiecznie będzie.
Więc poszła Kasia aż na sam zachodni koniec Europy. I widzi: morze takie błękitne, statek wielki, biały, w porcie stoi i puff – puff z komina robi. Idzie Kasia do Pana Kapitana i mówi: – Ja do Kanady bym chciała.
A Pan Kapitan fajkę z ust wyciąga, bródkę białą gładzi i uśmiechnięty pyta: – A masz pieniążki, dziewczynko?
Kasia kilka euro co od Mamusi dostała z kieszonki wyciąga.
– To wszystko co mam, Panie Kapitanie.
Zafrasował się Pan Kapitan.
– Ej – powiada – mało to, mało…
Ale Kasia rezolutna. Na pomysł rychło wpada i powiada tak:
– Jestem lekarką, jak moja Mamusia. Gdyby ktoś na morzu zachorował, uzdrowić potrafię! Tak bym podróż swoją odpracowała!
– Lekarką jesteś, dziewczynko? – zdumiewa się Pan Kapitan. – A pięknie, to wskakuj na pokład. Dobry, uczciwy i pracowity człowiek to skarb prawdziwy.
I popłynęła Kasia, podróż odpracowała, bo pasażerów czasem mdliło jak fale takie wielkie były, że by nawet Pałac Kultury się wywrócił. A ona aviomarin z apteczki dawała i uleczała, że się ludziska nadziwić nie mogli.
I wysiadła wreszcie Kasia na ląd w Kanadzie, zmęczona, lecz szczęśliwa. I byłaby się ta bajka dobrze skończyła, gdyby nie to, że w Kanadzie mieszkali Straszni Polonusi, którzy, jak się dowiedzieli kim Kasia jest, to ją do morza wykopali, bo zamiast na jej Mamusię woleli głosować na Beatę, Jarosława i Antoniego.
Dobranoc.
Tomasz Kowalczyk