Tekst alternatywny

Samobójstwo Europy

Samobójstwo Europy

Przeczytałem niedawno na portalu Interia.pl bardzo ciekawy felieton Rafała Ziemkiewicza „Zmęczona epoka”. Autor opisuje w nim kondycję (jakby to rzec? Intelektualną? Psychiczno-socjologiczną?) mieszkańców zachodniej części naszego kontynentu. No i jak to bywa z Ziemkiewiczem – czasem się zgadzam, a czasem nie.

Kiedy pisze, że dla nowego pokolenia Europejczyków „świat zrobił się (…) nudny, męczący i nie do zniesienia – uczciwie przyznać trzeba, że nie bez powodu, pokolenia poprzednie wiele zrobiły, by pogrążyć go w absurdzie” – nie sposób się nie zgodzić. Ale nawiązuje też do epoki fin de siecle’u: „Europa jest znowu zmęczona sama sobą, tak jak wtedy. Za długo trwały pokój i spokój, tak jak wtedy. Za bardzo uwierzono, że stworzony ład jest jedynym możliwym, doskonałym i ostatecznym, można oczywiście jeszcze coś usprawnić tu i ówdzie, ale co do zasadniczych spraw – koniec historii, nic więcej i lepiej nie da się wymyślić”. I opowiada, że taka narracja myślowa doprowadziła do wybuchu I wojny światowej. Nuda, powszechny dobrobyt – no to czas na zmianę. Jakąkolwiek. Otóż z tym trudno się zgodzić.

W roku 1914 sytuacja w Europie wyglądała zupełnie inaczej niż dzisiaj, a i nastroje społeczne były odmienne. Niemcy parły do wojny w myśl zasady, którą wiele lat później Amerykanie zdefiniują frazą „now, or never”. Teraz, albo nigdy. Wiedzieli, że czas pracuje na ich niekorzyść i że jeśli jeszcze raz, jak w 1870 r. mają rzucić Francję na kolana, to przyszła ostatnia na to chwila: złamać potęgę Republiki i pożywić się jej koloniami. Zdominować Europę kontynentalną.

Francuzi marzyli o odwecie i odebraniu Niemcom zagarnięte przez nich czterdzieści cztery lata wcześniej Alzację i Lotaryngię.

Wielka Brytania była przerażona możliwością utworzenia „niemieckiej” Europy, której powstanie oznaczałoby fiasko jej tradycyjnej polityki „balance of power” (czyli równowagi sił). Dlatego wspierała Francję.

Rosja chciała przejąć cieśniny tureckie i – odwieczne marzenie – zdobyć Stambuł, czyli Konstantynopol, czyli Carogród. I tak dalej.

We wszystkich krajach Europy rozszalał się nacjonalizm, w tym złym tego słowa znaczeniu (bo przecież nacjonalizm pojęty jako miłość do własnej ojczyzny może być pojęciem jak najbardziej pozytywnym).

Jakże można porównywać nastroje panujące w przededniu Wielkiej Wojny (tak ją nazwano w czasach, kiedy ludzie nie wiedzieli jeszcze że wojny światowe trzeba będzie numerować) do dzisiejszych? Czy naprawdę współcześni intelektualiści marzą o tym, żeby – jak pisze Ziemkiewicz – nastąpiło „wielkie bum”? Ośmielę się nie zgodzić. Oni tam, na Zachodzie, nie chcą wielkiego bum. Oni chcą żeby – używając określenia pani Agnieszki Holland – było, tak jak było. Nie widzę w dzisiejszych czasach możliwości, by narody i państwa Europy skoczyły sobie nawzajem do gardeł, jak w 1914 r. Wygasł dynamizm i chęć do zmian. Pozostał tylko bezmyślny hedonizm. Jedyna wojna jaka nam realnie może zagrozić, to wojna z rozklekotaną i sypiącą się coraz bardziej Rosją. I to jest realnym zagrożeniem, bo Rosja też może w pewnym momencie stwierdzić, jak Niemcy przed ponad stu laty, że „now, or never”.

Oczywiście, pozostaje jeszcze ta wojna która już się toczy: z islamskim terroryzmem. Ale akurat w naszym kraju, w przeciwieństwie do Francji czy Belgii brakuje im podglebia. Zaplecza. Chyba że na Światowe Dni Młodzieży przyjedzie do nas paru smagłych arabskich chłopców, o których marzyła swego czasu pani Kinga Dunin.

Tytuł tego wpisu ukradłem prof. Andrzejowi Chwalbie, historykowi z UJ. Proszę przeczytać tę książkę o I wojnie światowej i przekonać się, jak bardzo dzisiejsza rozmemłana Europa różni się od tej potęgi sprzed stu lat. Bo Europa obecna też popełnia samobójstwo, tylko że w inny sposób, niż napisał to kolega Ziemkiewicz. Nie chce bum, chce więcej żarcia i żeby każdy mógł z każdym. My, Polacy, chyba go nie popełnimy. Symbolem jest dla mnie ciekawa kamienica w Krakowie, na rogu ulic Długiej i Pędzichów. Kamienica ta, wzniesiona w XIX w. wyposażona jest w trzy wieżyczki przypominające minarety. I w rzeczy samej, pełniły taką funkcję. Kazał je zbudować pewien bogaty arystokrata który przywiózł sobie piękną żonę z Turcji (pewnie ją kupił). Aby mogła praktykować swoją religię, bogacz polecił dobudować te mini-minarety, z których wydzierał się muezin. Oburzeni okoliczni mieszczanie zrzucili się co kto miał i naprzeciw pseudo-meczetu stanęła kolumna z figurą Matki Boskiej. Wszystko to stoi do dziś. Tylko że minarety już nie funkcjonują, zaś figura NMP – jak najbardziej. Wiem, bo przez cztery lata przechodziłem tamtędy zmierzając na lekcje do liceum.

Tomasz Kowalczyk

Tomasz_Kowalczyk_small