Wrzutka
Bardzo nowy Amsterdam
Podobno żeby zobaczyć przyszłość, należy odwiedzić Amerykę. Kiedyś taka wizyta budziła otuchę i nadzieję. Dziś częściej przerażenie. Zarwałem ostatnio kilka nocy i obejrzałem serial „New Amsterdam”, rozgrywający się w scenerii nowojorskiego szpitala komunalnego. 15 tysięcy pacjentów, 5 tysięcy personelu. Młody dyrektor, piękne aktorki, wartka fabuła… A jednak z każdym odcinkiem czułem potworną indoktrynację. Nie ma odcinka, który nie wywoływałby mojego moralnego sprzeciwu. Poczynając od tego, że nie funkcjonuje tam coś takiego jak klauzula sumienia. Owszem, lekarze dają z siebie wszystko, ale… Na przykład nie jestem zwolennikiem informowania pacjenta o najgorszym. Rodzinę, owszem, ale mówienie nastolatce, że wkrótce umrze, bez cienia nadziei, to coś, czego nie robi się nawet wobec morderców skazanych na śmierć, którzy do ostatniej chwili żyją nadzieją uzyskania łaski. Specyficzny jest stosunek do eutanazji. Lekarka zostawia pastylki pacjentce, aby ta mogła popełnić samobójstwo, lekarz przekonuje żonę, że powinno się odłączyć jej męża, od lat pogrążonego w śpiączce. Ta opiera się przed „humanitarną” metodą, jaką jest zagłodzenie, twierdzi, że mąż usiłuje się z nią skontaktować, lecz lekarz wspólnie z rodziną przeforsowuje swoje. Przynajmniej jest mu przykro. Jak wiadomo, nastolatków w USA dotyczą restrykcyjne przepisy. Nie masz 21 lat, nie kupisz piwa, ale aborcja czy zmiana płci bez liczenia się ze zdaniem rodziców – bardzo proszę. A lekarz bynajmniej nie odradza, nie przedstawia argumentów przeciwnych, zachęca, nie podnosi alarmu, że głównym powodem jest nacisk internetowych kolegów. Skądinąd szpitalny psycholog od młodzieży jest pederastą, ma męża. Razem, bez jakichkolwiek przeciwwskazań, adoptowali wspólnie pięcioro dzieci różnej płci. I jest świetnie. A jak nie będzie, to nie pokaże tego żadna stacja. Ja prędzej powierzyłbym
alkoholikowi prowadzenie sklepu monopolowego, a epileptykowi prowadzenie samolotu. I mogę nawet o tym pisać. Pytanie: jak długo?
Marcin Wolski