Gluty
Kilka lat temu natrafiłem w internecie na zabawny tekścik. Były to wynurzenia frustrata, który krytykował wszystko co nowoczesne, przeciwstawiając to dawnym dobrym czasom swojego dzieciństwa. Wydaje mi się, że musiał być to człowiek z mojego pokolenia, bo te dawne dobre czasy to były lata osiemdziesiąte XX w. Oczywiście facet nie wzdychał do kolejek w sklepach i ZOMO na ulicach. Niemniej gdy pisał, że jeśli wtedy jakimś cudem udało się kupić przed świętami szynkę, to rzeczywiście była to szynka, a nie wyrób składający się pół na pół z wody, oraz soi i konserwantów – to miał rację. Opisał też malowniczo, jak to niedawno jego koleżanka w biurze zrobiła sobie kisiel z tzw. gorącego kubka. I piła ten kisiel. Skandal! – pieklił się. – Jak można pić kisiel? Kisiel za moich czasów składał się z mąki ziemniaczanej, ekstraktu z naturalnych owoców i cukru. Był gęsty, zawiesisty i miał takie wspaniałe, najsmaczniejsze ze smacznych gluty!
Przypomniał mi się ten zabawny tekst w ostatnich dniach, kiedy to w Warszawie 7 grudnia uroczyście wręczono doroczne Nagrody Kisiela.
Muszę przyznać, że do Kisiela czyli Stefana Kisielewskiego (1911 – 1991 r.) miałem zawsze taki stosunek jak porucznik Yossarian do ryby ze swojego snu. Czyli ambiwalentny. O Kisielu jako kompozytorze i krytyku muzycznym nic nie mogę powiedzieć. Jako o prozaiku niewiele. Czytałem dawno temu którąś z jego powieści (opublikowaną pod pseudonimem Tomasz Staliński) i nie wydała mi się wiele warta, choć być może dzisiaj, jako bardziej już wytrawny czytelnik miałbym inne odczucia. Natomiast w publicystyce Kisiel niewątpliwie mistrzem był. „Materii pomieszanie” (londyńskie wydanie z 1973 r.), czy odbita na powielaczu w stanie wojennym „Bezsilność publicystyki” to prawdziwe perełki w mojej bibliotece. Nigdy nie zapomnę spazmów histerycznego śmiechu które zmiotły mnie z krzesła podczas pierwszej lektury słynnego „Abecadła”, gdzie w haśle poświęconym Jaruzelowi przeczytałem, że to jest człowiek bojowy. Bojowy, bo on się boi.
Kisiel też pewnie rycząc ze śmiechu spadł w zaświatach z fotela, gdy dowiedział się, że nagrodę Jego imienia dostał serdeczny przyjaciel Jaruzela, Adam Michnik. Ściślej, to trzech ją dostało: były już minister finansów Vincent Czy Jak Mu Tam Rostowski, Dariusz Miłek, właściciel firmy od butów CCC, oraz Michnik.
Rostowski dostał, bo uznano go za „sapera polskiej gospodarki”. Cokolwiek miałoby to znaczyć. Może to, że saper myli się tylko raz, a Vincent mylił się wielokrotnie, więc gospodarka wygląda tak jak wygląda, a nie jak twierdzi TVN 24.
Miłek od butów, „bo zaszedł daleko”. Nie kupuję obuwia w CCC, więc nie skomentuję.
Natomiast Michnik dostał nagrodę za „za konsekwentne bycie Michnikiem”. I to ma sens. Michnik i jego organ cenią konsekwencję. Tak sobie wróciłem pamięcią do pionierskich lat Czeciej Erpe i do tekstu jednego z publicystów jedynie słusznej Gazety, który bronił Jaruzela. To był ten czas, kiedy Michnik zabierał się aktywnie i już zupełnie jawnie za obronę sowieckiego agenta. Otóż publicysta (którego nazwiska nie pamiętam niestety) napisał, że ceni „Generała” za konsekwencję właśnie. Że „Generał” dokonał wyboru i konsekwentnie się tego trzyma i że to jest godne szacunku. Ponieważ wówczas internet w Polsce dopiero raczkował i nie można było napisać komentarza pod publikacją na stronie Gazety (nawet Gazeta nie miała jeszcze strony www.) pierwszy i jedyny raz w życiu wysłałem list do redakcji. Wystukałem go w kapitalnym edytorze Word Perfect 5.1, wydrukowałem, zapakowałem w kopertę i wysłałem pocztą. Napisałem tam, że Gazeta powinna uhonorować wreszcie Adolfa Hitlera. Za co? Za konsekwencję. On sobie zamierzył wymordować wszystkich Żydów a Słowian obrócić w niewolników i trzymał się tego do końca. III Rzesza waliła się już w gruzy pod ciosami Anglosasów i Sowietów, a transporty kolejowe zamiast wspierać zaopatrzeniem niemiecką armię przewoziły nadal tysiące ludzi przeznaczonych do „utylizacji” do Auschwitz. Konsekwencja jak cholera. Nie muszę chyba dodawać, że Gazeta nigdy tego listu nie przedrukowała.
Różnie z nagrodą Kisiela bywało w ubiegłych latach. Warto jednak napomknąć, że Kisiel nie przewidywał przyznawania jej po jego śmierci. Kapituła stopniowo przemieniła się w towarzystwo wzajemnej adoracji i to towarzystwo dosyć szemrane, z udziałem np. Bufetowej, Władysława Bartoszewskiego, Lecha Wałęsy, Andrzeja Olechowskiego czy Jana Krzysztofa Bieleckiego. W pierwszej edycji nagrody, która wypadła jeszcze za życia wybitnego publicysty (1990 r.) jednym z laureatów był Piotr Wierzbicki, późniejszy redaktor naczelny „Gazety Polskiej”. Dziś towarzystwo niewątpliwie wyśmiałoby propozycję kandydatury Tomasza Sakiewicza.
Zgadzam się z anonimowym internautą, że kisiel powinien być zawiesisty i że powinny być w nim te smaczne gluty. Niestety, z Nagrody Kisiela zostały już li tylko gluty. Niesmaczne i niestrawne.
Tomasz Kowalczyk