Cela
Nigdy tam nie byłem. Nie byłem, bo – po pierwsze znam historię, więc wiem co tam się działo, po drugie boję się tam pojechać. Ci z Państwa, którzy czytają czasem moje banalne wypiski wiedzą, że jestem żartowniś. Ale zarazem jest ze mnie wrażliwiec, więc gdybym tam pojechał i zobaczył to Miejsce na własne oczy, to mógłbym nie wytrzymać nerwowo.
Papież Franciszek jest odważniejszy ode mnie. Pewnie dlatego jest papieżem, ja bym nie dał rady. Więc przyjechał.
Te straszne słowa. Auschwitz-Birkenau.
Pierwszym papieżem który przybył tam z oficjalną wizytą był św. Jan Paweł II. Polak, a więc przedstawiciel narodu ofiar niemieckiego barbarzyństwa. Kiedy w Rzymie odbywał się Jego pogrzeb, wiał silny wiatr. Na ekranach telewizorów zobaczyliśmy jak ten wiatr zamknął w pewnej chwili księgę Pisma Świętego. Drgnąłem.
Drugim papieżem był Benedykt XVI. Niemiec, a więc przedstawiciel narodu sprawców. Kiedy szedł przez teren obozu znowu wiał wiatr, a ja w telewizji widziałem, jak na niebie pojawiła się tęcza. Biblijny symbol pojednania Boga z ludźmi, bezczelnie zawłaszczany dziś przez grupy zboczeńców. To pojawienie się tęczy było dla mnie empirycznym dowodem na istnienie Boga, więcej warte od nudnych wywodów teologów, którymi katowano mnie na studiach.
Trzecim jest Franciszek. Narodowości argentyńskiej, a więc z państwa w czasie II wojny światowej neutralnego (wypowiedzieli wojnę Niemcom i Japonii dopiero w marcu 1945 r. bardzo to zresztą praktyczny obyczaj – przyłączanie się do obozu zwycięzców). Wiatru specjalnie nie było. Ale była cisza w tej celi.
„Pod koniec lipca 1941 r. z bloku czternastego, do którego należał o. Kolbe, uciekł pewien więzień. Wicekomendant obozu (…) Fritzsch postanowił skazać za to innych więźniów z 14. na śmierć głodową”. Jednym z nich był niejaki Franciszek Gajowniczek, który zaczął rozpaczać i lamentować, że osieroci swoje dzieci. Wtedy spośród więźniów wystąpił o. Maksymilian i rzekł: „Jestem katolickim księdzem, jestem stary; chcę umrzeć za niego, bo on ma żonę i dzieci”. Fritzsch chwilę się zastanawiał, w końcu machnął ręką i pozwolił Gajowniczkowi cofnąć się do szeregu. O. Kolbe poszedł z sześcioma innymi ludźmi do bunkra głodowego. Wytrzymał tam, modląc się i śpiewając pobożne pieśni do 14 sierpnia (wigilia Wniebowzięcia NMP). Potem niemiecki „lekarz” dobił go dosercowym zastrzykiem fenolowym. A później pan doktor pewno poszedł na obiad.
Papież Franciszek modlił się tam, w owej strasznej celi, w głębokiej ciszy. Ta cisza chyba bardziej porusza niż wiatr i tęcza.
Tomasz Kowalczyk