Wrzutka
Czeski błąd
Nieraz zastanawiałem się, dlaczego jedne państwa stają się imperiami, mimo że nic na to nie wskazywało, inne, jakby stworzone do odegrania wielkiej roli, przesypiają swoją szansę. Któż obstawiłby peryferyjny gródek etruski o nazwie Ruma, mglistą i dość biedną wyspę Brytanię czy zadupie słowiańszczyzny nad rzeką Moskwą. A jednak peryferie stały się metropoliami – Rzym, Brytania, Rosja.
A z drugiej strony? Na przykład Czechy – czy to jedynie pech sprawił, że nie stały się ośrodkiem Europy, choćby Wschodniej? Miały przecież szansę. Wcześniej od innych okolicznych krajów weszły w strukturę Zachodu, w odróżnieniu od Węgrów mówiły zrozumiałym dla sąsiadów językiem, który miał wszelkie możliwości, by stać się mową Międzymorza. Moim zdaniem błędem pierworodnym było oparcie się o Niemcy. W zamian otrzymały opiekę cesarską, bezproblemowe koronacje, głos elektorski w Rzeszy Niemieckiej. Tyle że zaprzedały duszę. Wacław II, który koronował się w Krakowie na króla Polski, miał perspektywy na budowę słowiańskiego imperium. Ale przedwczesna śmierć i tragiczny zgon jego syna przekreśliły te szanse. Luksemburgowie dostali drugą, Jan został królem Czech, Karol IV cesarzem, podporządkowano sobie Śląsk, a Praha była stolicą Europy. Sprawę popsuła zemsta zza grobu Jana Husa, wojny religijne, zmienni monarchowie – polscy, austriaccy. Bitwa pod Białą Górą w 1620 roku ostatecznie zabiła wielkie Czechy. Wyginął kwiat miejscowego rycerstwa. Pozostało zgermanizowane mieszczaństwo i lud z dialektem, który stał się podstawą współczesnego języka.
Zabrakło własnego renesansu, własnego baroku, własnych wieszczów. Demografia też działała na niekorzyść, Czesi maleli. Ich bohaterami częściej bywał Szwejk niż Żiżka. I choć doceniam ich sztukę przetrwania i umiejętność uniknięcia dramatów, które spotkały Węgrów, Polaków czy Ukraińców, to spacerując po moście Karola na Wełtawie nie mogę przestać dumać o niezrealizowanych możliwościach.