Tekst alternatywny

Hybris

Hybris

Słowo „hybris” często tłukło mi się po głowie w ostatnich miesiącach, a ze szczególną siłą nawiedzało mnie po informacjach o straszliwym manifeście, jaki „Gazeta Wyborcza” opublikowała na pierwszej stronie w piątek, 23 października, w ostatnim numerze przed zapadnięciem tzw. ciszy wyborczej, cholera jedna wie komu potrzebnej. Tytuł manifestu brzmiał „Stawką tych wyborów jest sama DEMOKRACJA”. Śródtytuł – „Jeśli PiS zdobędzie pełnię władzy, narzuci dyktaturę większości. Bez liczenia się z prawami mniejszości, bez respektu dla ducha i litery prawa”.

Idiotyzm tego tekstu został błyskawicznie wytknięty przez bardzo wielu komentatorów (jak np. zauważył złośliwie Rafał Ziemkiewicz – „stawką tych wyborów jest los Gazety Wyborczej i o to w tym apelu chodzi”), więc nad samym manifestem nie będę się rozwodził.

W ogóle nie będę się rozwodził. Od czasu narodzin „GW” i ukształtowaniu się wokół niej specyficznego środowiska medialno-politycznego, napisano miliony słów na temat tego, że jest to środowisko ludzi kompletnie oderwanych od rzeczywistości. Ludzi przekonanych, że dysponują Prawdą Objawioną, a ci, którzy ich zdania nie podzielają, to ciemny motłoch, tłuszcza, banda obskuranckich prymitywów, ksenofobów i antysemitów. W latach 90. XX w., przy posiadanym przez „GW” de facto monopolu na kształtowanie myśli, postaw i działań społeczeństwa – wytłumaczenie komuś że można się z treścią artykułów publikowanych w tym dzienniku nie zgadzać nie będąc jednocześnie późnym potomkiem Czingis-chana i Adolfa Eichmanna, było bardzo trudne. Miliony słów o rzeczywistej roli zaklętego kręgu „ludzi światłych, wykształconych, otwartych i nowoczesnych” docierały tylko do nielicznych. Dopiero rozpowszechnienie się Internetu przełamało monopol „GW”. Nie od razu oczywiście, ale przełamało. Tyle, że fakt ten nie dotarł do jej dziennikarzy.

Pierwsze efekty widzieliśmy w 2005 roku, kiedy społeczeństwo nie dorosło do demokracji i zagłosowało wbrew woli molocha z Czerskiej. Zmasowana akcja zaprzyjaźnionych polityków i dziennikarzy, wsparta bratnią pomocą Kremla pozwoliła wkrótce przywrócić status quo. Dziesięć lat później to się już nie udało.

I tutaj docieramy do pojęcia „hybris”. Niby wiedziałem co to jest, ale nie znalazłem tego słowa w „Encyklopedii filozofii” Hondericha, ani w indeksie rzeczowym u Tatarkiewicza, więc – dość niechętnie – sięgnąłem do wikipedii, gdzie przeczytałem: „Hybris – pojęcie w kulturze starożytnej Grecji oznaczające dumę, pychę rodową lub majestat władcy, które uniemożliwiają mu prawidłowe rozpoznanie sytuacji, w której się znalazł. Pycha ta stanowi przekroczenie miary, którą bogowie wyznaczyli człowiekowi, stanowi więc wyzwanie wobec bogów i ściąga na siebie ich karę”.

W definicji nie wspomniano – a może starożytni Grecy o tym nie wiedzieli? – że kiedy ktoś się strasznie nadyma, to jednocześnie głupieje. A kiedy głupieje, to bredzi, tak jak nie wymienieni z nazwiska dziennikarze manifestu z pierwszej strony piątkowej „Wyborczej”. Który przejdzie zapewne do medialnej klasyki, podobnie jak słynna wypowiedź Adama Michnika o tym, że aby Bronisław Komorowski nie został ponownie wybrany na prezydenta, musiałby chyba po pijanemu przejechać na pasach niepełnosprawną zakonnicę w ciąży.

W filmie Stanleya Kubricka „2001: Odyseja Kosmiczna”, jednym z największych arcydzieł kinematografii światowej, pojawia się motyw zbuntowanego superkomputera HAL 9000, sztucznego „mózgu” załogowego statku kosmicznego podążającego w stronę Jowisza. Uważana za niezawodną i nieomylną, maszyna popełnia drobną pomyłkę. Jest to jednak na tyle niepokojące, że astronauci postanawiają odłączyć HAL-owi wyższe funkcje mózgowe, czyli pozbawić go świadomości, a zachować tylko te funkcje, które odpowiadają za „wegetatywne” działanie statku. Komputer popełnia wówczas „hybris”, grzech pychy, bo sam siebie również uważa za nieomylnego. W swoim zaślepieniu doprowadza do śmierci astronautów, by nadal, teraz już samodzielnie, kontynuować misję. Jedyny ocalały spośród ludzi przedostaje się jednak do wnętrza pamięci HAL-a i odłącza jej kolejne sekcje. Maszyna początkowo przemawia racjonalnie, potem powtarza w kółko że się boi, a wreszcie zaczyna majaczyć i podśpiewywać dziecięcą piosenkę. Mimo że na ekranie nie ma krwi ani bebechów (wszak obserwujemy tu „śmierć” komputera), proponuję obejrzenie tego fragmentu wyłącznie widzom o mocnych nerwach, a obejrzeć można tutaj: https://www.youtube.com/watch?v=UgkyrW2NiwM Bredzenie – to jest właśnie efekt „hybris” który od dawna widoczny jest w środowisku „GW”, święcie przekonanym że jego przeznaczeniem jest zdalne sterowanie durnymi Polaczkami. Ta piosenka dezaktywowanego komputera ma tyle samo sensu, co ich manifest. Kiedy ktoś uwierzy w to, że jest nieomylny, kończy jak HAL. Plotąc bzdury.

Tomasz Kowalczyk

Tomasz_Kowalczyk_small