I Jaś uratował chrześcijaństwo…
We wszechogarniającym nas ostatnio zalewie informacji o muzułmańskich uciekinierach, uchodźcach, wychodźcach, emigrantach (namnożyło się tych słów, a przecież każde znaczy co innego, podczas gdy mądrzy ludzie z Telewizji traktują je jak synonimy), walących drzwiami, oknami i dziurami w płotach do Unii Europejskiej, zauważyłem coś jakby nostalgiczne westchnienie do czasów naszych praprzodków. Konkretnie na Facebooku w miniony weekend zauważyłem, że wiele osób korzystając z wypadającej w tych dniach 332. rocznicy Odsieczy Wiedeńskiej snuć zaczęło na poły mistyczne dyrdymały sięgające tradycjami czasów Polski jako przedmurza (antemurale) chrześcijaństwa, przypominać postać króla Jana III Sobieskiego jako głównego zwycięzcy Turków i posuwać się nieomal do proroctw typu: w 1683 r. zatrzymaliśmy islam, w 1920 bolszewików, no to i teraz uratujemy Europę przed agresywnymi i wielożennymi miłośnikami Mahometa.
Trzeba sobie jasno powiedzieć, że paralele pomiędzy turecką inwazją na Europę środkowo-wschodnią w wieku XVII a dzisiejszym najazdem na Węgry, Austrię i Niemcy młodych, dobrze ubranych byczków wyposażonych w ajfony, zmiatających przed koszmarem wojennym na Bliskim Wschodzie, ma się jak piernik do wiatraka. Obłożyłem się książkami przed rozpoczęciem pisania i już widzę, że w tym krótkim szkicu nie zawrę nawet jednej tysięcznej tego, com napisać powinien, postaram się więc rzecz wyłożyć zwięźle, żeby nie zanudzać szczegółami.
Przez całe stulecia państwo polsko – litewskie i Turcja żyły we względnie poprawnych stosunkach. Owszem, czasem z Dzikich Pól wylewały się (za wiedzą i zgodą sułtana, albo i bez niej) zastępy Tatarów, paląc, rabując i mordując naszych; czasem znowu nasi Kozacy wylewali się (za wiedzą i zgodą króla, albo i bez niej) na posiadłości tureckie, paląc, rabując i mordując muzułmanów. Ale taka jest zawsze i wszędzie specyfika wszelkich Dzikich Pól. Po czym między Krakowem (później Warszawą) a Stambułem wymieniano noty dyplomatyczne, przepraszano się, obiecywano, że to się więcej nie powtórzy, no i król i sułtan przysięgali sobie wieczystą przyjaźń i tytułowali umiłowanymi braćmi.
Zdarzały się z rzadka poważniejsze starcia, z bitwą pod Warną na czele, która to bitwa niczego poza śmiercią na polu chwały naszego młodziutkiego króla Władysława nam nie przyniosła. Śmierć dobrego króla to raczej kiepski biznes, ale za to nastąpił po nim Kazimierz Jagiellończyk, który pognał w cholerę sprawcę nieszczęść, czyli tego warchoła kardynała Oleśnickiego sprzeciwiającego się kontynuacji walk z Krzyżakami, dzięki którym to walkom odzyskaliśmy Pomorze. Król całkiem słusznie postanowił kierować się interesami swojego kraju, a nie bawić w krucjaty ku uciesze papieskiego Rzymu (piętnastowieczni papieże i antypapieże to cała galeria łotrów, cwaniaków i złodziei, co przyznają nawet katolickie leksykony).
Prawdziwe wojny z Turcją spadły na nas dopiero w wieku XVII, wieku Initium Calamitatis Regni, kiedy to wszyscy sąsiedzi napadali na pogrążającą się stopniowo w marazmie Rzeczypospolitą. Kulminacją była wiedeńska wiktoria (ostatnie aż do 1920 r. wielkie polskie zwycięstwo ważące na losach całej Europy), w której Jan III odegrał poczesną rolę i stał się bohaterem od Szkocji po Bałkany i od Hiszpanii po Szwecję. Tyle że na bardzo krótko. Już pięć lat później utyskiwano, że rozkładając Turcję na obie łopatki król Sobieski niebezpiecznie wzmocnił Cesarstwo Niemieckie, które pozbawione zagrażającego mu śmiertelnie wroga mogło przejść do ofensywy, choćby kosztem państwa, które je uratowało.
Dobrze widzieli to ludzie XVIII w., kiedy to jakiekolwiek animozje pomiędzy Rzeczpospolitą a Turcją ostatecznie, wręcz w mgnieniu oka – wygasły. Spowodowane to było pojawieniem się kolejnego wroga – Rosji, zagrażającej obu osłabionym krajom. Ultrakatoliccy Konfederaci Barscy, wyobwieszani ryngrafami z Matką Boską ochoczo tłukli Rosjan w szeregach armii Wielkiej Porty. Wysuwano projekty wkroczenia na ziemie Rzeczpospolitej sojuszniczych korpusów tureckich które pogoniły by stacjonujących tu Rosjan na wschód, w zamian zaś Polacy i Litwini wspomagali by bezpieczeństwo Turcji. Zwracano słusznie uwagę na niewdzięczność Austrii, która zapoczątkowała rozbiory Polski dyskretnym odrywaniem skrawków jej południowych ziem. Pewien Anglik dyskutując za czasów króla Stanisława Augusta z polskimi politykami zanotował bardzo krytyczne ich opinie o królu Janie III: „[Gdyby nawet Turkom w roku 1683 – przyp. T.K.] udało się opanować Wiedeń, wkrótce musieli by zeń ustąpić, nie będąc w stanie narzucić swego prawa Niemcom… Turcy już mocno podupadli wtedy pod względem siły politycznej. Sobieski nierozważnie przyspieszył upadek państwa otomańskiego, podłożył podwaliny pod potęgę Austrii, spiesząc na pomoc jej cesarzowi. Władcy Austrii byli dla nas bez porównania niebezpieczniejsi”. I fakt faktem, w odróżnieniu od Austrii i Rosji Turcja w XVIII w. nie zabrała Polsce ani kawałka terytorium.
Już w XX w. wielki historyk Władysław Konopczyński pisał: „W roku 1772 [pierwszy rozbiór – przyp. T.K.], kiedy żadne z państw chrześcijańskich nie ruszyło palcem w obronie napadniętej Rzeczypospolitej, wyznawcy proroka bili się dla nas, czy też o nas, przez sześć kampanij, a pokonani, zbrodni podziałowej podpisem swym nie utwierdzili”. Rzeczywiście, Turcja była jedynym – obok Stolicy Apostolskiej – państwem, które nigdy nie zaaprobowało i nie przyjęło oficjalnie do wiadomości faktu rozbiorów Rzeczypospolitej. Stąd to legendarne oczekiwanie na dworach kolejnych sułtanów na „posła Lechistanu”, który przesyła wyrazy uszanowania lecz na razie osobiście przybyć jeszcze nie może…
Polsko-tureckie braterstwo broni, wymierzone ostrzem w Rosję, przetrwało cały XIX wiek. To w Stambule usiłował swój legion formować Adam Mickiewicz. To bohater Polski i Węgier, generał Józef Bem, po ostatecznym upadku Wiosny Ludów na Węgrzech udał się do Turcji, gdzie otrzymał tytuł generała i przeszedł na islam przyjmując imię Murat Pasza. Jego ostatnim wojskowym wyczynem była zwycięska bitwa z arabskimi dzikusami atakującymi tureckie miasto Aleppo (przy okazji wraz z podwładnymi sobie tureckimi żołnierzami uratował wielu syryjskich chrześcijan). Gdy zmarł na malarię, Turcy pochowali go na cmentarzu wojskowym na górze Dżebel El Isam (Góra Wielkich Ludzi). Jego prochy sprowadzono do Polski w okresie międzywojennym. Było to wielkie wydarzenie, uczczone zarówno przez Polaków jak i Turków i Węgrów.
Mówiąc krótko, znajomym z Facebooka gloryfikującym Jasia, który – mówiąc słowami Boya – uratował chrześcijaństwo (a dlaczego uratował, wie każdy kto czytał tę łagodnie sprośną historyjkę „Odsiecz Wiednia czyli Tualetka królowej Marysieńki”) proponuję, by nie mieszali Turcji i wiktorii wiedeńskiej do tłumu szemranych bambusów szczutych na kraje Unii Europejskiej prawdopodobnie przez naszego odwiecznego wroga – Rosję. Układ z Schengen, jeden ze zdecydowanych pozytywów naszego członkostwa w europejskiej wspólnocie już udaje się im podkopywać.
(Wszystkich książek którymi się obłożyłem nie wymienię, bo nie piszę rozprawy naukowej tylko własne widzimisię; najwięcej zawdzięczam „Światu panów Pasków” prof. Janusza Tazbira).
Tomasz Kowalczyk