Kęskrawiec (cokolwiek to znaczy) czyta „Wyborczą”
„Gdy się człowiek robi starszy, wszystko w nim po trochu parszywieje…” – pisał ongiś Boy. Chyba robię się starszy, bo z uporem dziadka Poszepszyńskiego powracam ostatnio do spraw minionych. Pisałem przed tygodniem o odsłonięciu pomnika generała Stanisława Sosabowskiego w krakowskim Parku Jordana, dzisiaj do tej sprawy powracam. Nie z własnej woli bynajmniej; poczułem się wywołany do tablicy przez dwie gazety. Uroczystości w Parku okazały się bowiem eventem, który pod względem ilości komentarzy przyćmił nawet coroczny marsz jamników, choć komentarze te nie pochodziły bynajmniej z obszaru targetu docelowego.
Otóż wkroczyła do akcji Jedynie Słuszna Gazeta w lokalnym wydaniu krakowskim, pisząc na swoich łamach co następuje: Na uroczystości w parku Jordana zjawili się również prawicowi politycy i członkowie Klubu „Gazety Polskiej”. Przynieśli ze sobą transparenty, z którymi ustawili się tuż za pomnikiem. Oburzyło to fundatorkę, która poprosiła o ich zwinięcie. Bezskutecznie. Zwróciła się z prośbą o pomoc do Kazimierza Cholewy z Towarzystwa Parku im. Jordana, ale również jego interwencja nie odniosła skutku. – Jako organizator nie wyrażałem zgody na takie afisze. To była ceremonia upamiętniająca ofiary II wojny światowej, tu byli zasłużeni ludzie, którym należy się szacunek. Ze strony Klubu „Gazety Polskiej” to był zwykły brak kultury politycznej – skomentował zdenerwowany Cholewa.
Z boku swój transparent ustawili kibice Wisły. Po zakończeniu części oficjalnej odpalili race i skandowali: „Cześć i chwała bohaterom”. – Młodzież, która czci bohaterów narodowych w taki sposób, nie robi nic złego – chwalił kibiców Cholewa.
Na zdjęciach w Gazecie Jedynie Słusznej nie zobaczycie Państwo banerów klubowych z Krakowa i Essen, bo są owe zdjęcia tak skadrowane, żeby banerów nie było widać. Co skądinąd świadczy o niejakim debilizmie redaktorów prowadzących. Skoro piszą o – w ich mniemaniu – skandalu, no to wypadałoby ten skandal pokazać.
Prawda jest taka, że kluby „Gazety Polskiej” ustawiły się grzecznie za popiersiem płk. Kuklińskiego, za sznurem wytyczającym obszar alejki, gdzie rozstawiło się wojsko, i po prostu stały tam sobie, nie wadząc nikomu. Na wrzaski „zdenerwowanego” (on się chyba często denerwuje, wystarczy popatrzeć na twarz) p. Cholewy odpowiedziały mu spokojnie, że Park Jordana to skarb wszystkich Polaków, którzy mają prawo zaakcentować swoją obecność w danym miejscu – i tyle. Pan, panie Cholewa, jest tu u siebie i my też jesteśmy u siebie. Nawiasem, kluby, w przeciwieństwie do sympatycznych kibiców, rac nie odpaliły. Może szkoda? No, będą jeszcze okazje, zmówimy się.
Wszystko dobrze by się skończyło, gdyby nie Kęskrawiec (cokolwiek to znaczy). Jest to pan, który – jak głosi Wikipedia – w lutym 2012 r. objął funkcję redaktora naczelnego „Dziennika Polskiego”. Tak się jakoś złożyło, że „Dziennik Polski”, gazeta wielce zasłużona zwłaszcza pod rządami redaktora Piotra Legutki, kontynuująca tradycje przedwojennego „IKC-a” stała się niestety od wywalenia tegoż Legutki polską tylko z nazwy, ponieważ przejęła ją spółka Polskapresse, czyli lokalny oddział Verlagsgruppe Passau (niestety, nie znam języka niemieckiego, a translator Google czegoś mi szwankuje, więc nie wiem co to znaczy). Redaktor naczelny, jak czytam w nieocenionej Wikipedii, „prowadzi zajęcia z dziennikarstwa śledczego i gatunków dziennikarskich w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego”. Stanisław Cat – Mackiewicz pewnie miał rację wyrzucając za drzwi tych kandydatów do pracy w wileńskim „Słowie”, którzy zahaczyli w swojej edukacji o kierunek zwany „dziennikarstwem”.
Kęskrawiec (cokolwiek to znaczy), którego nie znam – bo ja znam wszystkich z Krakowa, a on jest chyba z Torunia bądź z okolic, tak przynajmniej głosi Wikipedia – po przeczytaniu relacji krakowskiej mutacji „Wyborczej” widocznie zebrał się w sobie i w piątkowym wydaniu (6. września) „Dziennika (z nazwy) Polskiego” popełnił felietonik pt. „Krowa, która dużo ryczy w imieniu ojczyzny”. Zgrabny to jest tekst, którego tak na oko dwie trzecie wypełnia historia generała Sosabowskiego, co to podczas źle przygotowanej operacji Market Garden stracił „niemal 40 proc. żołnierzy”. Przypuszczam, że Kęskrawiec (cokolwiek to znaczy) dane te zaczerpnął z Wikipedii. Tak jest najłatwiej. Gdyby, w odróżnieniu ode mnie, miał na półce „Spadochroniarzy” J. Tucholskiego, „Rozdarty naród” G. F. Cholewczyńskiego, „O jeden most za daleko” C. Ryana, czy „Drogi Cichociemnych” w anonimowym londyńskim wydaniu z 1961 r. – to by wiedział, że straty 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej pod Arnhem wyniosły ok. 23 proc stanu osobowego. Ot, szczegół.
A zakończył swój felietonik pan redaktor tak: Niestety, nie wszystko w parku Jordana odbyło się z godnością. Na uroczystość z transparentami przyszli Jedyni Prawdziwi Patrioci, którzy co prawda nie dali grosza na popiersie generała, ale uznali się za jego spadkobierców (razem z przybyłymi na miejsce… kibicami Wisły). (Tu mamy dysonans, bo pan Cholewa uznał że kibice byli O.K.; nie wiem jak to wytłumaczyć, może plamy na Słońcu zakłóciły łączność między „GW” a „DP”). Na nic zdały się prośby fundatorki monumentu, Elżbiety Kasprzyckiej. Transparentów nie zwinęli… Zawsze w takich sytuacjach zastanawiam się, czy ludzie mający wciąż na ustach słowo Ojczyzna, nachalnie zawłaszczający pamięć o szlachetnych polskich patriotach, nie są przypadkiem uzurpatorami, silnymi tylko w gębie. Wszak krowa, która dużo ryczy, mało mleka daje.
Puenta żałosna tak, że po raz pierwszy od dobrych dwóch lat nie chce mi się napisać puenty. Bo po co?
Tomasz Kowalczyk