Tekst alternatywny

Kim jest profesor Rzepliński?

Kim jest profesor Rzepliński?

Nie, nie pojawią się tutaj żadne sensacje na temat prof. Andrzeja Rzeplińskiego. Nie jestem dziennikarzem śledczym, nie jestem agentem (naszym czy ich), nie mam dostępu do żadnych tajnych informacji. Po prostu czytam, patrzę, obserwuję. „Patrzysz, ale nie obserwujesz Watsonie” – przyganiał Sherlock Holmes swojemu pomocnikowi. Więc poobserwujmy.

Prof. Norman Davies opowiadał kiedyś anegdotę o amerykańskiej studentce nauk politycznych, która przyjechała do Polski (do PRL dokładnie, bo rzecz działa się w latach osiemdziesiątych) i która chciała w ramach swoich badań przygotować tekst o partii komunistycznej. Żeby go przygotować, potrzebna jej była rozmowa z prawdziwym komunistą. Problem polegał na tym, że nigdzie nie mogła znaleźć takiego komunisty. Łaziła przez tydzień – i nic. Poszła nawet do Domu Partii, ale tam też nikt nie chciał z nią rozmawiać o komunizmie. Zdołano jej wreszcie zorganizować spotkanie z jakimś towarzyszem z Biura Politycznego KC PZPR, więc na dzień dobry zapytała go: – Czy pan jest komunistą? Towarzysz osłupiał, zamilkł, długo się namyślał i wreszcie odpowiedział ostrożnie: – Proszę pani, ja jestem pragmatykiem.

W sumie nic w tym dziwnego. Prawdziwi, to jest ideowi komuniści, głęboko wierzący w słuszność swojej doktryny byli w Polsce zawsze nieliczni. Prof. Paweł Wieczorkiewicz ukazywał to na przykładzie filmu Ryszarda Filipskiego „Zamach stanu” (rzecz o tzw. zamachu majowym Piłsudskiego z 1926 r.; niejaki Ryszard Petru przesunął datę owego zamachu na rok 1935, ale nie przejmujmy się, ostatecznie nawet Petru nie może znać się na wszystkim). Otóż w filmie ukazana jest w rozbudowanych scenach grupa komunistów, którzy decydują się poprzeć działania Marszałka na zasadzie wyboru mniejszego zła – aby powstrzymać działania skrajnej prawicy. Do komunistycznej historii ich decyzja przeszła jako „błąd majowy”. Nic podobnego – stwierdził Wieczorkiewicz. W Polsce przedwojennej komuniści nie liczyli się w ogóle, nie mieli żadnego poparcia w społeczeństwie i ich decyzje nie miały na nic najmniejszego wpływu.

Po wojnie Stalin zainstalował w Polsce tę grupkę bandytów i renegatów i wszystko poszło na zasadzie kuli śniegowej – w miarę jak czas się toczył, obrastali w zbieraninę kolejnych mętów, skuszonych okazją zdobycia władzy i pieniędzy. Intelektualistów, autentycznie zafascynowanych komunizmem, systematycznie wywalano z Partii jako „rewizjonistów”. Skończyli się ostatecznie u schyłku władzy Gomułki i rok 1968 stanowi tu wyraźną cezurę.

Tak więc kto wstępował do Partii w kolejnej epoce, epoce Edwarda Gierka?

Odpowiedź jest prosta – ludzie tacy, jak w anegdotce Daviesa. Pragmatycy. A dokładniej mówiąc – koniunkturaliści. Ludzie którzy wiedzieli, że idea komunizmu jest kompletną bzdurą, gardzący sowietami i z utęsknieniem spoglądający na demokratyczny i bogaty Zachód, ale wiedzący że jeśli wstąpi się do PZPR to ma się łatwiej. Wszystko będzie prostsze, wszystko będzie wymagało mniej wysiłku. Kariera na wyższej uczelni przebiegnie sprawniej, przecież o profesurę łatwiej partyjnemu niż bezpartyjnemu. W przedsiębiorstwie państwowym można dojść do stanowiska dyrektora (bezpartyjny nie mógł być dyrektorem). W gazecie (lub czasopiśmie) można dojść do stanowiska redaktora naczelnego. Bezpartyjny nie mógł być naczelnym; były tylko dwa wyjątki, oba w Krakowie. Do pewnego czasu naczelnym „Przekroju” był Marian Eile, a „Tygodnika Powszechnego” przez całe dekady Jerzy Turowicz. Wszyscy inni naczelni należeli do PZPR.

Jednym słowem, za Gierka i później, do Partii szli już tylko cwaniacy, bezczelni cynicy i karierowicze, bądź też tacy którzy źli nie byli, ale mieli wszystko „w tyle”, bo przecież „zawsze tak będzie” – tylko że oni akurat specjalnych karier nie zrobili.

A profesor Andrzej Rzepliński (oczywiście nie będąc jeszcze profesorem) wstąpił do Partii w 1971 r. W styczniu zresztą, czyli wtedy gdy na ulicach miast Wybrzeża nie obeschła jeszcze krew robotników pomordowanych z rozkazu tejże Partii. Z Wikipedii się Państwo o tym nie dowiecie, tam jest napisane tylko że był w PZPR i usunięty został na początku stanu wojennego. Trzeba poszperać po stenogramach sejmowych, żeby się dowiedzieć z własnych ust Rzeplińskiego kiedy wstępował. I jak po bohatersku w grudniu 1980 r. zaangażował się do prac „poziomek”, czyli „alternatywnej grupy w PZPR, której zadaniem było próbowanie demokratyzowania partii od wewnątrz”. Szkoda, że nie próbował demokratyzować dziewięć lat wcześniej.

I teraz taki człowiek bije na alarm i broni demokracji. Jakoś mu nie wierzę.

Tomasz Kowalczyk

Tomasz_Kowalczyk_small