Może założyć się z Rozenkiem?
„Prawdziwa cnota krytyk się nie boi” – pisał biskup Krasicki. Rzeczywiście, prawdziwie wielcy władcy rzadko kiedy w dziejach obawiali się krytyki. Juliusz Cezar na złośliwe uwagi poetów na swój temat reagował śmiechem i zapraszał ich do swego stołu. Tacyt, wielki historyk i zarazem twardy republikanin, z zasady niechętny władzy jednostki, czuł się jednak w obowiązku napisać o czasach w których tworzył, za Trajana i Hadriana, iż „szczęśliwe to czasy, gdy możesz myśleć co chcesz i mówić to, co myślisz”. Z cesarza Juliana mieszkańcy Antiochii wyśmiewali się m.in. z tego powodu, że wzorem greckich filozofów nosił on dość niechlujną brodę (Rzymianie z wyższych sfer starannie się wówczas golili). Ponieważ był to już IV w. i cesarz panował jak wschodni autokrata, mógł był Julian z zemsty kazać wyrżnąć wszystkich bogatych mieszkańców miasta i nikt nie miałby o to do niego pretensji. On jednak zadowolił się tylko napisaniem satyry „Mispogon, albo nieprzyjaciel brody”.
W bliższych nam czasach tyrani – Stalin, Hitler, Mao i inni – nie pozwalali na żadną krytykę swojej osoby. Pielęgnowali własny kult, a satyra, ściśle kontrolowana przez państwo, mogła być kierowana jedynie wobec ich przeciwników. Do czasu wewnętrznych, potem – gdy wewnętrznych już wymordowali – zagranicznych.
Premier Donald Tusk nie jest ani tyranem, ani tym bardziej wielkim władcą. On jest jaki jest. Żaden właściwie; wyliniały i nijaki. To jest taki Tusk na miarę ICH możliwości. Czasem jednak wyłażą z niego jakieś kompleksy świadczące, że chciałby być tyranem, tyle tylko że nie potrafi. Za to ośmieszyć się, owszem – umie.
Jak wiadomo, tygodnik „Nie” opublikował w typowo dla siebie chamskim i wulgarnym stylu zapis rozmowy między Tuskiem a niejakim Schetyną, która miała się odbywać gdy obaj siedzieli na meczu Polska – Ukraina. Roiła się ona (rozmowa, nie Ukraina) od tzw. brzydkich wyrazów. Wszystko to zostało zmyślone w redakcji „Nie”, ale Tusk nie przyjął do wiadomości że to był przecież żart na Prima Aprilis i pozwał Urbana do sądu.
Pikanterii dodaje sprawie fakt, że dziennikarze akredytowani w sejmie początkowo bez zastrzeżeń przyjmowali, że ludzie Urbana rzeczywiście dysponują takim nagraniem. Jeżeli oblatani w kuluarach reporterzy wierzą z miejsca w to, że Tusk i Schetyna w prywatnej rozmowie jako co drugie słowo wymawiają k…wa, ch.j czy sk…ysyn, to ewidentnie znaczy że obaj naprawdę takim językiem ze sobą rozmawiają. Czyli – „żart” był celny. „O sobie prawdy nikt nie chce znać”, jak to było u Weilla.
W zeszłym tygodniu Urban przegrał sprawę przed warszawskim sądem. „Satyra może krytykować i wyszydzać, ale nie może poniżać” oświadczył twardo sędzia Jacek Tyszka uzasadniając konieczność przeprosin – ale, co ciekawe, tylko na łamach „Nie”, czym zmiękczył żądania Tuska, co to chciał przeprosin nawet na portalu Pudelek. Biedny sędzia Tyszka, teraz sam pewnie dostanie się pod obstrzał rechoczących ubeków, zboczeńców i morderców z czasów PRL. Sędzia chciał Panu Bogu świeczkę a diabłu ogarek, a wyszło jak zwykle.
W sobotnim „Salonie politycznym” w radiowej Trójce poseł Andrzej Rozenek z jakiegoś tam Ruchu o Innej Nazwie wyśmiał ten wyrok. Słuchałem tego z uwagą, bo Rozenek wie, co mówi. Zanim jakieś istoty których mózgi zapewne wyżarte zostały przez bakterie w kształcie korkociążka wybrały go na posła, był przez brzydkich parę lat zastępcą Urbana w „Nie”. Wyśmiał Tuska, który skarży primaaprilisowy żart i zwrócił uwagę, że taki wyrok podniesie nakład „Nie”. Pewno ma rację, bo ja już od dłuższego czasu nie pamiętałem, że taki twór istnieje. Kupić oczywiście nie kupię, ale inni mogą kupić, bo też sobie przypomnieli. Oczywiście Urban odwołał się od wyroku. Rozenek stwierdził, że gotów jest się założyć iż w drugiej instancji sprawa upadnie.
No i tego właśnie nie jestem pewien. Gdyby Urban pozwolił sobie na primaaprilisowy chamski „żart” wobec Jarosława Kaczyńskiego, to – rzecz jasna – nie byłoby o czym gadać, bo pozew przepadłby już w pierwszej instancji, a sędzia Tyszka uniewinniając rzecznika stanu wojennego patetycznie powoływałby się na demokrację, wolność słowa i takie tam. Ale Tusk, to przecież co innego. To jest ICH Tusk i to nie jest ICH ostatnie słowo.
Dlatego zastanawiam się, jak to będzie w tej drugiej instancji i myślę, czy jednak z Rozenkiem się nie założyć: czy aby na pewno werdykt nie zostanie podtrzymany?
Chociaż, z drugiej strony, są to w sumie bezprzedmiotowe dywagacje. Założyć się mogę tylko z człowiekiem, który posiada zdolność honorową.
Tomasz Kowalczyk