Obcy
Tytuł nie jest bynajmniej nawiązaniem do cyklu filmowego Ridleya Scotta, opowiadającym o obślizgłych, czarnych i wieloszczękich monstrach z kosmosu. Ani do migrantów. Skreśliłem parę słów o obcych, którzy są wśród nas.
Sprowokowała mnie do tego głośna ostatnio wypowiedź Donalda Tuska, który stwierdził – nawiązując do rządów PiS – że „zastanawiam się, czy nie zaczną też strzelać do bocianów”.
Skutecznie rozprawił się z tą kretyńską wypowiedzią europoseł Janusz Wojciechowski, m.in. cytując Cypriana Kamila Norwida: „Do kraju tego, gdzie winą jest dużą / Popsować gniazdo na gruszy bocianie / Bo wszystkim służą / Tęskno mi, Panie…”. Tuskowi nie jest tęskno, bo w Brukseli dobrze zarabia, jakkolwiek życie tam stało się ostatnio jakby bardziej niebezpieczne. Ale „no risk, no zysk”, jak mawiało się już w latach 80. w serialu „07 Zgłoś się”. Tusk w tych samych latach głosił, że „polskość to nienormalność”, natomiast już jako premier opowiadał, jak to u niego w domu rodzinnym przy Wigilii śpiewało się kolędy po niemiecku.
Jako mieszkaniec ziem, które znajdowały się pod zaborem austriackim, stwierdzam zdecydowanie, że żadnemu z moich przodków nie przyszłoby do głowy śpiewanie kolęd po niemiecku. I wiem, że gdy pod koniec XIX w. otwarto linię kolejową Kraków – Zakopane, to pierwsza lokomotywa która wjechała na dworzec stolicy Tatr miała z przodu co prawda portret cesarza Franciszka Józefa, ale oprócz tego była przybrana biało czerwonymi chorągiewkami, a kiedy się zatrzymała, orkiestra na peronie gruchnęła „Mazurkiem Dąbrowskiego” (który oczywiście nie był wtedy jeszcze polskim hymnem, bo Polski formalnie nie było) i austriaccy oficerowie i urzędnicy stali na baczność. Dopiero potem odegrano hymn Cesarstwa. Młode chłopaki chichotały, wyśpiewując słowa: „przy Cesarzu mile włada Cesarzowa pełna łask”. Krótko mówiąc – nie wiem, skąd się ten Tusk wziął i nie wiem, czy prawdą jest co słyszałem, że po kaszubsku to on w ogóle nie umie.
Inny obcy – europosłanka Róża Maria Barbara Gräfin von Thun Und Hohenstein. Pamiętam, jak przed wyborami do Parlamentu Europejskiego pani redaktor Janina Paradowska na falach radia TOK FM wychodziła wprost ze skóry, za każdym razem przedstawiając ją jako Różę Woźniakowską – Thun, podczas gdy Państwowa Komisja Wyborcza miała ustawowy obowiązek zapisać na listach pełne imię i nazwisko. Paradowska uważała, że Thun osiągnie w Krakowie lepszy wynik wyborczy niż Zbigniew Ziobro. Problem w tym, że Ziobro (którego, po jego woltach politycznych osobiście nie lubię) cały swój wizerunek zbudował w oparciu o Kraków, zaś pani Thun o przydługim nazwisku nijak się z żadnym miastem nie kojarzy, co najwyżej z jakąś mityczną krainą Europą, ale w dzisiejszych czasach internacjonalizm jakoś wyszedł z mody. O jej ojcu, śp. Jacku Woźniakowskim i o tym, że przez krótki czas był prezydentem Krakowa nikt już u nas nie pamięta, poza salonikami z kręgu „GW” i „Tygodnika Powszechnego”. I rzeczywiście, Ziobro miał lepszy wynik niż Thun.
To przykłady pierwsze z brzegu. Dużo jest takich obcych – wyalienowanych z narodu, ludzi o których trudno właściwie powiedzieć kim są. Być może nawet oni sami tego nie wiedzą. A przecież by być zwyczajnym Polakiem, nie trzeba bynajmniej być przysłowiowym Polakiem – katolikiem. Stanisław Lem opowiadał kiedyś, że fakt iż jest agnostykiem nie oznacza wcale że przy Wigilii, bądź w Wielki Piątek będzie się obżerał pieczonymi kurczakami. „U mnie w takie dni zawsze się pości” – stwierdził. Ot, przedwojenna inteligencja.
Skąd się biorą obcy? Ludzie, jak Ryszard Petru potrafiący się „przejęzyczyć”, mówiąc np. o „Święcie Sześciu Króli” (czy ktoś z nas widząc coś straszliwego przejęzyczyłby się tak, by zamiast „Jezus, Maria!” wykrzyknąć „Jezus, Marek!”?), wyprani z wszelkiej narodowej tożsamości? Nie wiem. Wiem tylko, że im szybciej te internacjonalistyczne klony znikną z politycznego horyzontu, tym lepiej.
Tomasz Kowalczyk