Okno z widokiem na przyszłość
W minioną sobotę, tuż przed północą, siedziałem jak zwykle przy biurku pracując w pocie czoła nad Ogólną Teorią Wszystkiego co Jest, gdy nagle posłyszałem ryki. Ryki majaczyły najpierw nieśmiało, ale potem rozlegały się stopniowo coraz głośniej w półmroku letniej nocy, co niewątpliwie oznaczało, że źródło owych ryków przybliża się nieustannie. Jakoż, gdy zgasiłem lampkę na biurku i wychyliłem się przez okno dostrzegłem owo źródło – grupkę – czy ja wiem – ośmiu, dziesięciu osób; chłopaków i dziewcząt, którzy raźno maszerowali przez osiedle i razem ryczeli. Widać podpili na Wiankach, albo jakiej innej imprezie i bez wątpienia na jeszcze inną imprezę podążali, bo noc była młoda.
Niby nic, ale treści owych ryków wydawanych przez młodzież – trudno powiedzieć, nie miałem pod ręką noktowizora, ale chyba bardziej licealną niż studencką – dały mi trochę do myślenia. Leciały tam hasła omszałe klasyczną starością, jak: „Raz sierpem, raz młotem…”, czy też „Precz z komuną!”. Ale były też i nowsze, na przykład o pewnym polityku co ma Tolę i którego rząd obalą kibole, a także i najnowsze, jak śpiewane na melodię Guantanamery „Nic się nie stało! Polacy, nic się nie stało! Nic się nie stało! To państwo się rozje…!”, oraz „Ch…, d… i kamieni kupa!”.
Ot, pomyślałem sobie, zmiana warty pokoleniowej. Zdarza się. W USA nie było nigdy lepiej wykształconego pokolenia, jak pokolenie tzw. baby-boomu, którego narodziny przypadły na przełom lat 40. i 50. XX w. Rodzice tegoż pokolenia, którzy na własnej skórze poczuli koszmar II wojny światowej, pragnąc swoje pociechy uchronić od podobnych koszmarów postanowili je jak najlepiej wyedukować, stąd nigdy – ani wcześniej, ani też później – nie było w historii Ameryki tak wielu absolwentów college’ów i wyższych uczelni. Niestety, owo wychuchane i wydmuchane, opływające w wykształcenie i dobra materialne pokolenie w pewnym momencie, gdy już podrosło, postanowiło się zbuntować przeciw całej rzeczywistości i ogółowi wartości zastanych, i przerobiło się na zaćpanych hippisów, bytujących w brudnych, za przeproszeniem obesranych komunach, czego ich rodzice nie potrafili zrozumieć.
Ponieważ jednak na dłuższą metę nie da się żyć w oparach alkoholu, „wolnej miłości” i LSD, bo inaczej kończy się w przyspieszonym tempie na cmentarzu – jak Janis Joplin, Jim Morrison i wielu innych wartościowych ludzi – Amerykanów pokolenie następne odrzuciło slogany spod znaku Ery Wodnika; poduczyło się i wkroczyło na scenę dziejową jako tzw. yuppies – zimni, sztywni technokraci, urzędnicy i bankierzy, interesujący się li tylko stanem swojego konta; i tego ich rozmemłani rodzice oczywiście też nie potrafili zrozumieć.
Zdaje mi się, że owym yuppies o wiele lepiej rozmawiało się z dziadkami niż z rodzicami – swoją drogą, odwieczne to prawo.
Yuppies też doczekali się dzieci i owe dzieci znowu zmieniły obiekt zainteresowań, czcząc Polityczną Poprawność, wystrzegając się jedzenia mięsa, popierając wszechekspresję seksualną, chodząc na golasa po mieszkaniu i wciągając do nosa biały proszek w Modnych Klubach. A ich rodzice tego oczywiście nie potrafią zrozumieć.
Słowem, co pokolenie, to obrót. Czasem w złą, czasem w dobrą stronę. A czasem na szaro.
Ja, żyjąc w Polsce, należę do pokolenia straconego. Moje dojrzewanie przypadło na lata 90. Lata, kiedy „Gazeta Wyborcza” tłukła nam do głowy żebyśmy się bogacili, że pierwszy milion trzeba ukraść (w sumie sensowne, bo jak człowiek pierwszy milion ukradnie to już mu z następnymi dziesięcioma milionami łatwiej pójdzie) i że należy „wybrać przyszłość”, bowiem przeszłość określiliśmy grubą linią. Niewielu zdołało wyrwać się z kręgu tej narracji. Niektórzy moi znajomi z czasów licealnych patrzą na mnie jak na wariata, gdy słyszą, że jestem stałym współpracownikiem „Gazety Polskiej”. Po co to? Na co? Jaki tam interes publiczny, cóż to jest społeczeństwo obywatelskie? Tomek, mnie nie interesują te sprawy, bo muszę spłacić kredyt na samochód, a tu jeszcze wakacje w Istrii trzeba opłacić (żeby moczyć nogi w hotelowym basenie i pić kolorowego drinka z wetkniętą weń kolorową mini-parasolką a potem pokazać fotkę na Facebooku, że się było nad Adriatykiem).
Ale przychodzi nowe pokolenie i zaczyna rozrabiać, czego jego rodzice oczywiście nie rozumieją. Lepiej dogaduje się ono z dziadkami, którzy budowali Solidarność. Odwieczne to prawo. To pokolenie rapuje o Żołnierzach Niezłomnych, odwiedza Muzeum Armii Krajowej, tworzy grupy rekonstrukcyjne i ryczy nocami pod moim oknem: „Szable do boju, lance w dłoń, bolszewika goń, goń, goń!”. To pokolenie wścieka się, słysząc dzięki niedawno opublikowanym nagraniom, jak knajackim językiem knajaccy wybrańcy ich rodziców dzielą między siebie Polskę. Ich Polskę, bo oni nie chcą być mitycznymi Europejczykami, tylko Polakami, rozumiejąc (chyba podświadomie?), że Polak nigdy nie będzie Europejczykiem, zanim swojej polskiej odmienności sobie nie uświadomi i nie przyswoi. O czym pisał już Witold Gombrowicz, przy czym tegoż Gombrowicza biorąca na sztandary Jedynie Słuszna Gazeta udaje, że tych akurat jego słów nie pamięta.
Jedna rzecz mnie w tym wszystkim niepokoi. Czy owi zawiani młodzi ludzie, nasza przyszłość, przechodzący owego sobotniego wieczoru przez moje osiedle położone na ziemi niczyjej, pomiędzy Krakowem a Nową Hutą – czy nie dadzą się wciągnąć w maliny, czy pójdą w ogóle do wyborów, czy – jeśli pójdą – niesieni swoim idealizmem nie zagłosują na wyciągnięte z formaliny kremlowskie marionetki, umizgujące się pod płaszczykiem liberalizmu do Putina? Pożyjemy, zobaczymy.
Roger Bacon, uczony zakonnik franciszkański, wybitny filozof przyrody (interesowała go zwłaszcza natura światła; bawił się soczewkami, stąd prawdopodobnie to on wynalazł tak przydatny przyrząd, jakim są okulary), pisał w XIII w., w tym rzekomo wstecznym i ciemnym średniowieczu, że kiedyś ludzie zbudują maszyny latające, wymyślą okręty z jednoosobową załogą, a jednak sunące przez morze szybciej niż te napędzane przez całą armię wioślarzy, i statki podwodne, i pojazdy sunące po ziemi z ogromną prędkością, nie potrzebujące żadnych zwierząt by je ciągnęły. Bacon nie mógł wiedzieć, że jakieś siedemset lat później przyjdzie niejaki Karl Popper i stwierdzi autorytatywnie, że przewidywanie przyszłości jest absolutnie niemożliwe. Ostatnio prof. Antoni Dudek stwierdził, że w najbliższych wyborach niewątpliwie zwycięży PiS. Jeśli ci ryczący podczas przechadzki pod moim oknem są pełnoletni i pójdą do wyborów i nie dadzą się ogłupić moskiewskiej agenturze, która kurtki bolszewickich komisarzy okrywa biało-czerwoną flagą, to znaczy, że to jednak Bacon miał rację.
Tomasz Kowalczyk