Pieśń o Kociołku
No i mamy problem. Przynajmniej ci, którym zdarzało się śpiewać lub chociażby aprobująco słuchać pieśni „Janek Wiśniewski padł”. Oczywiście w wersji pełnej i oryginalnej, bo tylko ta zawiera zwrotkę „Krwawy Kociołek to kat Trójmiasta”, a tymczasem niezawisły sąd Najjaśniejszej Rzeczypospolitej już po 43 latach orzekł, że ówczesny I sekretarz Komitetu Gdańskiego PZPR jest niewinny. W efekcie śpiewanie wspomnianej piosenki to nic innego jak szkalowanie dobrego imienia tego zasłużonego, mocno starszego pana, który przecież może każdego oskarżyć o zniesławienie. A na pewno wnieść o odszkodowanie! Tu warto pochylić się z uznaniem nad wielką przezornością reżysera Wajdy i artystki Jandy, którzy zgodnie z sugestią towarzysza cenzora (a może i bez sugestii) zrezygnowali w wersji filmowej w „Człowieku z żelaza” ze wspomnianego fragmentu.
Odszkodowanie Stanisławowi Kociołkowi bezsprzecznie się należy. I bez 20 lat włóczenia się po sądach nie miał łatwego życia. Bezpośrednio po wydarzeniach grudniowych awansował do Biura Politycznego (pewnie za karę?), skąd bardzo prędko został usunięty… (w uznaniu zasług?). Cóż za niekonsekwencja! W stanie wojennym, jako reprezentant najtwardszego betonu, powinien wrócić do władzy, a został zesłany na placówkę w Moskwie. Mówiono wówczas, że lepiej, jeśli będzie ambasadorem PRL w ZSRR, a nie ambasadorem Sowietów w Polsce. Wygląda na to, że na wezbranych falach historii kołysały Kociołkiem tajemnicze dwie siły – jedna mu przychylna, druga nie za bardzo. Na szczęście sąd III RP okazał się rzecznikiem tej pierwszej.
Inna sprawa, że nasze dzisiejsze sądy, trzymając się ściśle litery prawa (a nie jego ducha), musiałyby uniewinnić nawet 22 podsądnych z Norymbergi, bo w świetle prawa III Rzeszy nikt z nich nie dopuścił się żadnego poważnego przestępstwa (Goering co najwyżej narkotyzował się w pracy). Nie ma dowodów, żeby ktokolwiek z nich zamordował kogoś osobiście, Himmler tylko raz chciał obejrzeć egzekucję, ale nie obejrzał, bo zemdlał. A poza tym, jedynie wykonywali rozkazy Wodza…
To, że robotnicy Gdyni, wezwani przez Kociołka do pracy, dostali się pod krzyżowy ogień karabinów maszynowych, wynikło z przypadku i braku synchronizacji, za które odpowiadali Gomułka, Kliszko i Jaruzelski, którzy, jak wiadomo, nie żyją. I kto inny ich sądzi. Podobno zresztą (wedle relacji SS-manów) Hitler z Ewą Brown na krótko przed samobójstwem nawrócili się (jak TW „Wolski”) i modlili. I trudno dziwić się tym, którzy twierdzą, że piekło jest puste.
Wiadomo, że nabijanie się z nazwisk jest obrzydliwe, choć w PRL-u pięknie wyglądała odpowiedź na pytanie o polską drogę do komunizmu: – „Z Motyką w jednej, a Kłonicą w drugie ręce, z Kociołkiem na plecach, przez Moczary i Kępy…”
Dziś też ładnie brzmi sformułowanie, że nie może nic złego przytrafić się żadnemu kociołkowi w kraju, w którym rządzą kelnerzy.
Marcin Wolski