Wrzutka
Pod wulkanem
Poszukując na świecie pozostałości komunizmu, wypada wybrać się koniecznie do Nikaragui. Wyprawa to dość bezpieczna, chyba że jesteście dziennikarzem jak ja i zmuszeni jesteście zataić swoją profesję, bo możecie zostać niewpuszczeni, co w przypadku wycieczki zorganizowanej oznacza potężne kłopoty. Łganie nic nie da, bo istnieją przecież komputery i w trakcie dość długiego oczekiwania na granicy można sprawdzić wszystkich, choć na szczęście pobieżnie. Ratuje mnie wiek i oświadczenie, że jestem historykiem emerytem.
Poza tym szczegółem reżim Daniela Ortegi wydaje się łagodniejszy niż na Kubie, nie widać szczególnie natrętnej propagandy, wyjątkiem jest duża ekspozycja na rynku w Leon, prezentująca dorobek przyjaźni rosyjsko-nikaraguańskiej, ze szczególnym prezentowaniem niezwyciężonej armii postradzieckiej. I tyle. Kościoły są pełne, jedzenia wydaje się nie brakować, a problemy społeczne rozwiązuje emigracja do krajów ościennych.
Co do istoty systemu, nazwałbym go „recontras”, rządzi bowiem jednoosobowo dawny przeciwnik Amerykanów – Ortega, który osobiście sprywatyzował państwo i funkcjonuje mniej więcej tak jak słynny ongiś dyktator Somoza, a tymczasem legendarny bohater ludowy Augusto Sandino patrzy na to z licznych cokołów i nie grzmi!
Dla turystów jest bezpiecznie, nie widać latynoskiej nędzy, a policja nie rzuca się w oczy. Można pożeglować po ogromnym jeziorze wypełniającym jedną czwartą kraju, zajrzeć do wnętrza czynnego wulkanu, najlepiej po zmierzchu, widzieć gotująca się lawę, czując równocześnie dreszczyk emocji, czy przypadkiem nie dojdzie do erupcji. Można też odwiedzić destylarnię miejscowego rumu (należącego do ponoć najlepszych w Ameryce Łacińskiej) i pomimo zmian ustrojowych od 130 lat pozostającej w rękach tej samej rodziny. Słowem, cicho, przytulnie, spokojnie, jak to pod wulkanem, Między jednym a drugim wybuchem.