Polskie zegary
Piękną historię opowiedział mi Tadeusz Zysk, mój wydawca. Był w jego wielkopolskim dworze zegar stary, który podobno pewnego dnia 1795 r. zamilkł i stanął, nie dając się w żaden sposób uruchomić. Ówczesny dziedzic za głowę się chwycił, bo wiedząc, co się w kraju dzieje, najgorszych wieści mógł się spodziewać. „Nie masz już Rzeczpospolitej!” – zakrzyknął. I miał rację.
Mijały lata i epoki, odchodziły kolejne generacje, zmieniali się właściciele, a zegar stał, mimo wszelkich podejmowanych prób uruchomienia i starannej konserwacji. Aż raz, w pewien smolisty, jesienny wieczór, stęknął głęboko, zgrzytnęły tryby, ozwał się głęboki dźwięk bicia i machina ruszyła. Domownicy porwali się od stołu, pojmując, że stało się coś niezwykłego, nadzwyczajnego! Był 11 listopada 1918 r. – zmartwychwstała Polska.
Po starych siedzibach Polaków krążyła niejedna podobna historia: o gadających portretach, odrastających martwych od stu lat drzewach. Lecz uważam, że te o czasomierzach są najbardziej poruszające.
Jak ta o zegarze z Zamku Królewskiego, który zatrzymał się 17 września o godz. 11.15 wskutek niemieckiego ostrzału. A może wcześniej pękła mu sprężyna na wieść o zdradzieckim ataku Rosji Sowieckiej?…
Korci, by opowiedzieć nasze dzieje z punktu widzenia zegarów – wszak czas tylko pozornie jest stały: są lata, kiedy wlecze się niemiłosiernie, kiedy indziej przyspiesza z kopyta.
Inaczej odczuwają go młodzi, dla których godzina lekcyjna może wydawać się nieskończonością, i starzy, którzy ledwie uciekną przed dyngusem, już muszą ubierać choinkę… Pozostaje też pytanie, czy tak samo biegnie biednym i bogatym, zdrowym i chorym?
A jaka rozmaitość w tej dziedzinie panowała w PRL-u? Jak zauważył mój kolega, Dworzec Centralny w Warszawie mógł uchodzić za największy na świecie, bo między zegarem z prawej strony pokazującym godz. 8.25 a tym z lewej (godz. 13.55!) znajdowało się 5 stref czasowych!
Dziś również utrzymuje się pewna schizofrenia – jedni uważają, że nasze zegarki nieustannie się późnią w stosunku do oczekiwań i domagają się przyśpieszenia, drudzy przeciwnie – że się śpieszą w skali niespotykanej w historii.
Co gorsza, chronometry naszych umysłów posługują się różnym czasem – postępaki chodzą, rzecz jasna, wedle czasu Greenwich, konserwatyści wolą tradycyjny czas środkowoeuropejski, ale nie brakuje i takich, którzy chętnie przeszliby na czas moskiewski.
Inna sprawa, że gdy pewien z takich manipulatorów zaczął za bardzo majstrować przy mechanizmie, wyskoczyła wkurzona kukułka i dała mu w mordę.
I wielu takich uczciwych kukułek z okazji Święta Niepodległości tym, którzy mają je za nic, życzę!
Marcin Wolski