Postać nieszczególnie tragiczna
Właściwie miałem napisać wczoraj o czymś zupełnie innym. O referendum, które podczepiono w Krakowie do wyborów do Europarlamentu. O Igrzyskach Olimpijskich, o budowie metra w naszym mieście i tak dalej. Ale, jak to już nieraz bywało, życie zaskoczyło mnie, więc musiałem napisać coś innego. Właściwie nie tyle życie, ile jego przeciwieństwo. Chcąc się dowiedzieć przed zakończeniem ciszy wyborczej jak tam z frekwencją, włączyłem niezawodny TVN. Usłyszałem żałobną muzykę, a na ekranie w biało-czarnej, równie żałobnej konwencji spacerował w spowolnionym tempie Wojciech Jaruzelski. Okazało się, że zmarł po południu 25 maja, w wieku 91 lat.
Kopsnąłem się natychmiast do sklepu i kupiłem butelkę portera, w myśl zawołania dobrego wojaka Szwejka: Jedno piwo, panie Palivec, tylko ciemne, bo dzisiaj mamy żałobę!
Mawia się, że o zmarłych dobrze lub wcale. Jest to oczywiście kompletny absurd, ponieważ gdyby konsekwentnie stosować tę zasadę, to biografie Stalina czy Hitlera musiały by składać się z pustych, niezadrukowanych kartek. (Chociaż parę stron o Hitlerze dałoby się zapisać – że nie pił, nie palił i bardzo kochał zwierzęta). Jaruzelski aż takim tyranem jak oni oczywiście nie był. Nie był, bo mu nie było wolno – on był zaledwie tyranikiem, który nawet kichnąć nie śmiał, dopóki nie uzyskał pozwolenia Moskwy.
Irytowały mnie komentarze w kolejnych serwisach informacyjnych, jakoby Jaruzelski „był postacią tragiczną”. Guzik prawda. Ten zdrajca strzelający do Żołnierzy Wyklętych, ten sługus Kremla, ten antysemita czyszczący armię z „syjonistów” w 1968 r., odpowiedzialny za strzelanie do robotników Wybrzeża w 1970, wypowiadający wojnę Polakom w 1981, dławiący jakiekolwiek ruchy oddolnej aktywności społecznej przez całe lata 80., ten upiór ze światłowstrętem, straszący mnie z telewizora przez czasy dzieciństwa i najwcześniejszej młodości – to nie była postać tragiczna. Od czasów co najmniej Sofoklesa wiemy, że postać tragiczna to ktoś, kto ma przed sobą różne drogi wyboru, ale którąkolwiek by nie poszedł – skończy się to czymś strasznym. Postać tragiczna nie ma przed sobą dobrej drogi.
Jaruzelski miał do wyboru dwie drogi – tę dobrą, pozostać Polakiem. I tę złą – przerobić się na „człowieka radzieckiego”, zostać sowieckim namiestnikiem. Wybrał złą.
Powie ktoś, że to nie chrześcijańskie – tak pisać o nieostygłym jeszcze trupie. Trudno, nigdy nie twierdziłem, że jestem dobrym chrześcijaninem. Ja jestem bardzo grzesznym chrześcijaninem (jeśli to kogokolwiek obchodzi oczywiście). Cóż zresztą znaczy moja, maluczkiego, opinia wobec opinii Michników, Żakowskich czy Kuczyńskich? Ja tylko piszę co czuję.
Mniej więcej pół wieku temu Bob Dylan, genialny bard amerykańskiej piosenki, nagrał swój drugi w oficjalnej dyskografii album – „The Freewheling of Bob Dylan”. Znalazła się na nim między innymi ballada „Masters of War”. Zasadniczo jest to utwór skierowany przeciwko podżegaczom wojennym, ale jak każdy kawałek dobrej poezji można go różnie interpretować. Ostatnie jego strofy, które cieniom Wojciecha Jaruzelskiego i żyjącym jego wyznawcom dedykuję, brzmią (w przekładzie Marka Zgaińskiego) następująco:
Mówicie, że jestem młody i że niewiele wiem
Ale Jezus, nawet On nie wybaczyłby waszych win
Czy myślicie, że Bóg, jak kongresmen, czy bank
Kiedy nadejdzie Sąd, też przekupić się da
Wierzę, że gdy ten dzień stanie u waszych drzwi
Nie pomogą pieniądze, nie pomoże wam nic
Nie pomoże wam nic i umrzecie bez szans
Na to, by kiedyś znów odbudować mój strach
Stanę przy katafalku, niebo będzie bez chmur
Pójdę z waszym pogrzebem i przyklepię wasz grób.
Tomasz Kowalczyk