Tekst alternatywny

Prawybory

Prawybory

Pomysł prawyborów w PiS-ie z miejsca zaczął budzić kontrowersje. Jego przeciwnicy twierdzą, że zostanie on wykorzystany przez nieprzyjazne media do przykrycia np. afer Platformy. Z pewnością może tak być, ale czy zjednoczony front Czerskiej–Wiertniczej–Woronicza nie potrafi poradzić sobie nawet bez prawyborów?  Wylansuje znów jakaś „Matkę małej Madzi”, kontestującego księdza, a w najgorszym razie nowe znaleziska na Marsie.

Moim zdaniem, jedyną odpowiedzią ludzi mających na sercu dobro naszego kraju jest zachowywanie się NORMALNIE. A nie jest nim wzywanie do zwierania szeregów w obliczu knowań wroga. To przerobiliśmy w PRL-u. Wiadomo, że kiedy pojawiała się mądra i ważna inicjatywa, nie odrzucano jej wprost, tylko mówiono: „Wicie, towarzyszu, propozycja jest ciekawa, ale nie na czasie, teraz niedługo mamy plenum”. Sęk w tym, że przez cały PRL byliśmy albo przed, albo po plenum. W III RP też nieprędko doczekamy się sytuacji bez knowań wroga.

Oczekiwanie na dobre czasy dla demokracji to wyłącznie działanie na dalsze obniżanie zainteresowania nią ludzi. Coraz więcej spośród nich, przekonanych, że i tak nic od nich nie zależy, pozostaje w domach. Prawybory mogłyby odwrócić ten trend. Przy czym, moim zdaniem, propozycja winna być szersza i nie ograniczać się do grona partyjnego aktywu. Wzory są, choć daleko, w USA!

Oczyma wyobraźni widzę takie prawybory jako święto demokracji, a nawet cykl jej festynów. Na początek rejestrują się wszyscy ci o poglądach zbliżonych do głównej partii opozycyjnej, potem kolejno odbywają się prawybory w województwach. W międzyczasie tworzy się czołówka, wykruszają najmniej niepoważni lub popularni jedynie we własnym mniemaniu. Po wyłonieniu dwóch najlepszych odbywa się dogrywka. I mamy zawodnika do decydującego starcia. Oczywiście nie wiem, ilu chętnych weźmie udział w takim przedsięwzięciu – milion, a może 10 milionów? Co więcej, w przypadku, kiedy sam lider nie kandyduje, jego pozycja w wyniku szeregu potyczek nie zostaje podważona, a przeciwnie, jak ongiś Generalny Inspektor Sił Zbrojnych, stanowi dobrotliwy parasol nad cała zabawą. Znaczny odłam społeczeństwa doświadcza natomiast pozytywnych emocji, angażuje się, uczy się wygrywać, a także przegrywać, przerzucać głosy, szukać kompromisów. Kiedy następuje powszechne uświadomienie sobie wysokości stawki, mało kto zostaje w domu. Przykład szkockiego referendum o 90-proc. frekwencji jest naprawdę budujący. U nas nawet 4 czerwca 1989 r. nie zbliżyliśmy się do takich wyników. Znaczna cześć Polaków nie wierzyła, że może coś zmienić. Potem było tylko gorzej –  politykę obrzydzono, wmówiono, że jedni i drudzy są siebie warci, w Warszawie kręcone są lody…  Ale kto, poza wyjątkiem roku 2005, na tym zyskiwał?

Oczywiście prawybory nie gwarantują automatycznego sukcesu, zwłaszcza jeśli sięgnie po nie druga strona. Dają jednak szanse! Ostatecznym bowiem ich celem winno być nie odniesienie kolejnej honorowej porażki (uznanej zresztą za moralne zwycięstwo), ale przebudzenie śpiącego olbrzyma, czyli katolickiego, tradycyjnego i patriotycznego w swojej masie społeczeństwa.

Marcin Wolski

Marcin_Wolski_small