Rzeźnik z Krakowa
W ubiegłym tygodniu Dawid Wildstein opublikował na łamach „Gazety Polskiej” felieton pt. „Do broni!”. Opisuje w nim świetną krótkometrażową komputerową animację powstałą na zamówienie Instytutu Pamięci Narodowej, pt. „Niezwyciężeni”. Każdy może obejrzeć ten film w internecie; w chwili gdy piszę te słowa obraz miał już prawie 1 mln 300 tys. odsłon. Jest to rzeczywiście fantastycznie zrealizowany obraz (nie chcę się wymądrzać, ale jako człowiek zajmujący się głównie fotografią i reklamą potrafię to fachowo ocenić), skupiający w niespełna pięciominutowej pigułce losy Polski i Polaków od czasów II wojny światowej, po upadek Żelaznej Kurtyny.
Dawid trafnie zauważa, że: „Oczywiście cała sytuacja musiała zdenerwować wielu. Już zaczyna się internetowy hejt na produkcję IPN-u”. To prawda, wystarczy poczytać komentarze na portalu You Tube. Wśród przeważającej liczby pozytywnych ocen pojawiają się wypowiedzi takie, które pisane są przez ewidentnych trolli wynajętych za kasę, przez debili nie potrafiących trzymać się zasad interpunkcji, bądź trzymających cały czas uruchomiony klawisz caps lock, jak i – chyba szczere – bardziej intelektualne, ale reprezentujące sobą to, co kiedyś Umberto Eco nazwał tetrapiloktomią – czyli sztuką dzielenia włosa na czworo.
Mniejsza z tym. Zawsze tak jest. Zbiegiem okoliczności obejrzałem sobie niedawno kanadyjsko-amerykański miniserial telewizyjny z 2000 roku „Norymberga” w reżyserii Yvesa Simoneau. Jak łatwo się domyślić z tytułu, opowiada on o procesie niemieckich nazistowskich zbrodniarzy wojennych, który toczył się w latach 1945 – 46. W roli głównej, jako prokurator Robert H. Jackson wystąpił Alec Baldwin, pojawiają się też inne gwiazdy, jak Christopher Plummer, Max von Sydow, czy mniej znany, ale kapitalnie odgrywające rolę marszałka Rzeszy Hermanna Göringa Brian Cox. Mimo, że – jak wspomniałem – jest to produkcja telewizyjna, to musiała mieć duży budżet. Sekwencje pokazujące morze ruin jakim po wojnie była Norymberga naprawdę robią wrażenie
W moim przekonaniu najbardziej jednak zadziwiającą sceną jest ta, w której amerykańscy żołnierze tłuką pałami i kopią pojmanego Hansa Franka, szefa Generalnego Gubernatorstwa. Nie dlatego, żeby tego nie było, bo było – pod tym względem film jest rzetelny. Ale oni wrzeszczą do niego „Ty krakowski rzeźniku!”. Przynajmniej tak jest w polskiej wersji językowej, oryginału nie mogłem usłyszeć, bo mi polski lektor zagłuszył.
Otóż tak: skoro Kraków jest najbardziej rozpoznawalnym wśród cudzoziemców miastem w Polsce – a z całą sympatią i szacunkiem dla innych miast chyba tak jest – to jeśli Amerykanin, Brytyjczyk czy inny Francuz usłyszy, że Frank, nazistowski zbrodniarz, był „z Krakowa” wszystko staje się jasne. To Polacy byli nazistami, których narodowości do dziś nie udaje się ustalić Niemcom. (Frank to skądinąd skomplikowana postać, której kiedyś może poświęcę jakiś felieton).
Brawa więc dla IPN i twórców filmu „Niezwyciężeni”. I pora na jakiś długi, solidny i nowoczesny film fabularny o naszej historii w XX wieku, a nie wajdowanie o „Pierścionku z orłem w koronie”.
Tomasz Kowalczyk