Tekst alternatywny

Sosnowiecki fenomen krakowski

Sosnowiecki fenomen krakowski

Na ubiegłotygodniowym spotkaniu klubu krakowskiego „Gazety Polskiej” wraz z naszym gościem, red. Witoldem Gadowskim, próbowaliśmy rozwikłać zagadkę fenomenu prezydenta Krakowa, prof. Jacka Majchrowskiego. Majchrowski rządzi pod Wawelem już trzecią kadencję z rzędu i przymierza się do czwartej. I ma bardzo poważne szanse na kolejne wyborcze zwycięstwo.

Jak wygląda Kraków pod rządami wywodzącego się z Sosnowca historyka prawa, każdy widzi kto tu mieszka i ten, kto przyjeżdża. Marnotrawstwo publicznych pieniędzy. Miliony złotych wpompowanych w lansowanie zimowych igrzysk olimpijskich, o których wiadomo było od początku, że na ich zorganizowanie nie ma szans. Zareklamowanie się telewizji TVN podczas Sylwestra, opłacone z kieszeni podatnika. Kilka trafnych inwestycji, ale wiele zbędnych. Inwestycje chybione – jak remont ulicy Długiej, jedynej chyba na świecie, gdzie słupy trakcyjne wyrosły po tym remoncie pośrodku chodnika. Inwestycje nieukończone, ale oddane do użytku, jak w tych dniach uruchomiona linia tramwajowa na alei Jana Pawła II, gdzie pojazdy uciekają panicznie przed łyżkami pracujących nadal koparek. Zachowanie się urzędników miejskich, którzy na pytanie – dlaczego nie można zrobić zdjęcia zabytkowych Sukiennic tak, by w kadrze nie znajdowały się obskurne budy handlowe, wykonane z drewna i dykty? – odpowiadają prymitywnymi, chamskimi żarcikami. Jakby chcieli powiedzieć – a co nam zrobicie? Etc., etc., przykłady można mnożyć. A jednak Majchrowski cieszy się ogromnym poparciem.

Niewątpliwie miał rację Gadowski, tłumacząc zebranym (a także pisząc na ten temat w tygodniku „wSieci”): „Od dawna wiadomo też, że Majchrowski jest niezwykle wygimnastykowany ideowo. Dla piłsudczyków jest piłsudczykiem, dla komunistów ukrytym komunistą, dla liberałów liberałem, dla krakowskiej kurii – dobrym partnerem do załatwiania wielu spraw”. Rzeczywiście tak jest; prezydent który nie ma nic przeciwko temu, by w rocznicę tragedii nad Smoleńskiem w mieście wyły syreny alarmowe (warszawska Bufetowa zrzuciłaby taką inicjatywę ze schodów), a który potem na kongresie SLD zrywa się na baczność podczas śpiewania Międzynarodówki – to jest fenomen. Bardzo elastyczny fenomen.

Wydaje mi się jednak, że ten fenomen ma też podłoże socjologiczne. Czy też demograficzne, jakkolwiek to zwać. Otóż, moim zdaniem Kraków cierpi na swoistą chorobę metropolitalną (jest to oczywiście tylko jeden z wielu powodów zaistnienia omawianego fenomenu). Jeśli popatrzymy na mapki ukazujące wyniki wyborów, czy to samorządowych czy parlamentarnych, okaże się, że cała Małopolska głosuje zgodnie na PiS. I tylko jedna wysepka przewagi PO na tych mapach się pojawia – Kraków. I to jest właśnie ta choroba metropolitalna, bo Kraków, drugie pod względem liczby ludności miasto w Polsce, jest jak na nasze warunki metropolią. A metropolia z natury rzeczy ma charakter kosmopolityczny. Mieszka tu niespełna milion ludzi. Studentów mamy prawie 200 tys. W większości są to ludzie z innych miast i miejscowości. Sam pamiętam, że na studiach najlepszym moim kolegą był facet z Bytomia, drugi – z jakiejś wsi pod Szczecinem, koleżanki z Grudziądza, z Żagania. Ludzie ci przywożą swoje zwyczaje i sympatie polityczne, często odmienne od tych z tradycyjnie prawicowej Małopolski. I wielu z nich zostaje w Krakowie – tu znajdują pracę, tu się osiedlają. I to znajduje potem przełożenie na wyniki wyborów lokalnych.

Piszę oczywiście żartem, ale gdyby z Krakowa wysiedlić studentów i młodych wykształconych świeżo osiadłych, to z całą pewnością takie monstrum jak Krzysztof Bęgowski, ksywa Anna Grodzka, nie miałoby żadnych szans w jakichkolwiek wyborach.

Miałem na studiach i mam obecnie wielu znajomych i bardzo mi drogich przyjaciół pochodzących spoza Krakowa. Ale są to ludzie, którzy serdecznie przywiązali się do miasta i interesują się jego problemami. Oni nie głosują na PO ani na Majchrowskiego, bo Kraków stał się ich drugą ojczyzną. Ale są i tacy, dla których stolica Małopolski jest tylko kilkuletnim przystankiem w drodze do stolicy Polski. Bo przecież pieniądze zarabia się w Warszawie, a w Krakowie się je tylko wydaje. Jak to śpiewał Maciej Stuhr w czasach gdy był jeszcze sympatycznym aktorem i kabareciarzem, a nie Autorytetem – „Nikt nie ma na wódkę, ale wszyscy piją”. No i jak ci młodzi wykształceni mają zagłosować na jakiegoś kartofla z PiS? Lepiej wybrać Majchrowskiego. Przecież to profesor i w dodatku chwali go opiniotwórcza Janina Paradowska. Ona przecież z Krakowa, chociaż pracuje w Warszawie.

Tomasz Kowalczyk

Tomasz_Kowalczyk_smallFelietony