Wołek w kropce
Dzięki temu, że na portalu Facebook rozmawiam sobie czasem z koleżanką mieszkającą w Italii, przypomniała mi się pewna sytuacja sprzed lat. Otóż wybrałem się z przyjaciółmi na Sylwestra do Krynicy. Nie Morskiej, tylko tej u nas, na dole mapy. Przyjechaliśmy dzień wcześniej, więc poszliśmy z kumplem pospacerować i udaliśmy się między innymi do słynnej pijalni wód mineralnych. I tam postanowiliśmy zrobić eksperyment: mianowicie zamówiliśmy po kubku każdej wody tam serwowanej. Wszystkie te „Kryniczanki”, „Zubry”, „Wody Jana” i tak dalej; od groma tego było. Wypiliśmy sumiennie i czekali, co się będzie działo.
Otóż działo się tak, że wracając na wynajętą kwaterę coraz bardziej przyspieszaliśmy kroku. A potem… No, cóż będę opowiadał. Pewnie się Państwo domyślacie, że WC był długo pod naszą okupacją. Na zmianę oczywiście.
Dokładnie te same odczucia przypominają mi się, kiedy – jeśli mam taką możliwość – słucham sobie w piątkowy poranek w radio TOK FM dyskusji publicystów prowadzonej przez Jacka Żakowskiego, w której biorą udział Tomasz Lis, Wiesław Władyka i Tomasz Wołek.
Wołek, to jest – przypominam – ten sam facet, który w roku 1999 razem z Misiem, który wtedy miał jeszcze włosy i Markiem Jurkiem, który posiada je nadal, pojechał do generała Pinocheta żeby wręczyć mu ryngraf z Matką Boską. Od tamtych czasów Wołek bardzo się zmienił, aczkolwiek wyszukiwarka Google nadal, uparcie, po wpisaniu słowa „Wołek” wyrzuca hasła dotyczące szkodnika, mianowicie wołka zbożowego. I pewnie ma rację.
Wołek prowadził również taki dziennik „Życie”. Ludzie lubili ową gazetę i ze względu na stylistykę loga nazywali ją „Życiem z kropką”. Ja też ją lubiłem, ponieważ na jej przykładzie zdobyłem ważne doświadczenia dziennikarskie, to znaczy nauczyłem się jak nie należy prowadzić gazety. Jeśli kiedykolwiek jakąś gazetę założę, będę nią kierować dokładnie na odwrót niż Tomasz Wołek i wtedy mam sukces w kieszeni. Pod względem nakładu nawet japoński „Yomiuri Shimbun” – z ponad 14 mln. egzemplarzy dziennie – będzie mi mógł naskoczyć.
Otóż redaktor Tomasz Wołek w ramach zbliżających się wyborów parlamentarnych dał z siebie głos w miniony piątek i powiedział co następuje:
„Narasta fala żądzy odwetu, rewanżu, obskurantyzmu, ciemnoty. Ta groźna fala może Polskę zalać. Stoimy w obliczu zmiany cywilizacyjnej, kulturowej, obyczajowej. Być może część ludzi przejrzy na oczy, dostrzeże, jaka jest stawka. Nie chodzi o to, jaka partia wygra wybory, kto będzie premierem, ale jaka będzie Polska, czy dostanie się pod rządy ciemnoty, obskuranckiej, mściwej, nienawistnej ciemnoty. Ta fala może jeszcze nas nie zalewa, ale już liże brzeg – mówił.
– Chciałbym powiedzieć, że redaktor Wołek histeryzuje. Ale tak nie jest – ocenił Tomasz Lis, redaktor naczelny >>Newsweeka<<. – To chłodna obserwacja – stwierdził Wołek” (cytat za stroną internetową TOK FM).
Pan Wołek pewnie nie wie, co to jest tsunami. Otóż tsunami zazwyczaj powstaje wtedy, gdy pod dnem morza czy oceanu następuje trzęsienie ziemi. Wtedy rusza się i woda. I robi się fala.
Ta fala na pełnym morzu jest niewyczuwalna. Ma parę, najwyżej paręnaście centymetrów wysokości. Pasażerowie dużego statku nawet nie poczują że przepływają po takiej fali. Stąd filmy w rodzaju „Posejdona” w reżyserii Wolfganga Petersena (filmu skądinąd zrealizowanego genialnie) są kompletną bzdurą – nie ma na oceanie takich wielkich fal które mogłyby wywrócić do góry dnem ogromny liniowiec. Ale fala zasuwa do brzegu. I im jest bliżej, im morze płytsze, tym bardziej się spiętrza.
A na brzegu siedzą lemingi. Lemingi widzą, że morze się cofa (musi się cofać, bo woda bierze rozpęd) więc się cieszą. Coś ciekawego się dzieje! Więc wchodzą w płytką wodę i sobie tam baraszkują. A potem, znienacka, woda wraca i zawala ich ścianą, która może mieć parędziesiąt metrów wysokości – no i jest po lemingach. Tak to jest, panie redaktorze Wołek; taka fala wali a nie – by użyć Pańskich słów – „liże brzegi”.
Taka fala ruszyła 24 maja 2015 roku, bo przedtem tkwiliśmy na głębokiej wodzie. Ale teraz dowalamy do brzegu i znajdzie się Pan w kropce. Już mi się nie będą przypominać moje krynickie drastyczne przejścia, bo nawet z przyczyn zawodowych nie będę musiał Pana słuchać.
Tomasz Kowalczyk