Wredna sowa!
Mniej więcej w tym czasie, jak Donald Tusk zrejterował do Brukseli po tym, co w Polsce nabroił, w ogrodzie mojego sąsiada zagnieździła się jakaś wyjątkowo upierdliwa sowa, która po nocach mi spać nie dawała pohukując tak namolnie, że w końcu sięgnąłem do literatury fachowej.
I tak dowiedziałem się, że podług ludowych wierzeń zwiastunów zbliżającego się zła jest tak wiele, iż jak twierdzi niemiecki badacz Ludwig Strackerjan: „człek przesądny musi zachodzić w głowę, jakim cudem ciągle jeszcze żyje”.
Gorzej! Posiadłem niepokojącą wiedzę, że te kasandryczne wizje często się spełniają, lecz na szczęście można je oddalić przewracając pantofle podeszwą do góry lub spluwając trzy razy przez lewe ramię.
Spanikowałem jednak kiedy wyczytałem, że „posłańcami niechybnej apokalipsy są ponure ptaszyska, wśród których prym wiedzie sowa, a jej nocne pohukiwanie to śmiech diabła zwiastujący zbliżający się koniec.
Przerażony na dobre chciałem więc zlokalizować pohukujące posępnie całymi nocami złowróżbne ptaszydło i nawet zakupiłem w tym celu wojskową lornetkę, ale ten przebiegły nielot sprytnie krył się w ogrodowym gąszczu.
Aż mi się w końcu dziś udało, ale nie do końca.
Bowiem po śniadaniu, a więc w nietypowej jak na moją sowę porze, znów usłyszałem kłapanie dziobem prześladującej mnie kaprawej francy. Lecz ku mojemu zdumieniu sowie pokrzykiwanie dobiegało tym razem skądinąd niż zwykle.
Idąc za tym głosem doczłapałem do telewizora. Patrzę, a to nasza pani Premier pohukuje na PIS po ich całkiem niezłej programowej konwencji.
Więc nie namyślając się długo przekręciłem leżące przy łóżku bambosze zelówką do góry, strzyknąłem śliną trzy razy przez lewy bark i jeszcze coś, zrobiłem, lecz za cholerę nie powiem co, bo mi jeszcze notkę zwiną.
Krzysztof Pasierbiewicz (nauczyciel akademicki)