Tekst alternatywny

Z domowej perspektywy

Z domowej perspektywy

Zwierzęta tym się różnią od ludzi, że nie mają historii. Indywidualne przeżycia i doświadczenia umierają z danym osobnikiem. Naszym bogactwem jest pamięć. Niekiedy uciążliwym, ale bezcennym.

I to nie tylko pamięć oficjalna – czerpana z podręczników, filmów czy książek. Z biegiem lat przekonuję się, jak ważna jest pamięć indywidualna – pamięć murarza o domach, które wznosił jego dziadek (też murarz), pamięć o sprawach, o które walczyli i za które nierzadko umierali nasi rodzice czy dziadkowie. Oczywiście czasem szkoda, że pamięć rodzinna ogranicza się głównie do cmentarzy, że rzadziej pamiętamy o radosnych chwilach, które były udziałem naszych przodków. Zawsze myślę w takich momentach o nienapisanych pamiętnikach, niewysłanych listach, zaginionych notatkach.

Ale sporo zostało, wiele można zrekonstruować. Często nie zdajemy sobie sprawy, że to, kim dziś jesteśmy, zależało od nich. Nawet jeśli oni sami nie przekazali nam tej wiedzy i trzeba mozolnie się jej dokopywać. Czasami nawet z pewnym lękiem.

Nie przypadkiem najbardziej nienawidzą polskości i wspólnoty dzieci katów, czynowników, zaprzańców. Ale przecież stanowią oni znikomą mniejszość.

Trudno znaleźć rodzinę, w której nie było żołnierzy Września czy później ludzi Solidarności.

Dopiero niedawno zabrałem się do historii mojej rodziny. Zachowały się na szczęście pamiętniki mojego ojca Jerzego, harcerza, który w upalne lato 1920 r. prosto z przedmaturalnej klasy poszedł na front, biegnący pod Warszawą, i walczył nad Wkrą i pod Chorzelami. W tej samej bitwie wziął udział mój dziadek Tadeusz Karczewski, były żołnierz carski, i jego brat Antoni, kombatant antykomunistycznej Dywizji Syberyjskiej, który osiadł w Mandżurii, i nawet myślał zapuścić tam korzenie, ale na pierwszą wiadomość o zmartwychwstaniu Polski ruszył dookoła świata do kraju i zdążył na czas znaleźć się pod Warszawą. Dwadzieścia lat później zapłacił za to, trafiony strzałem w tył głowy w więzieniu NKWD w Wilnie.

Wcześniej, 3 stycznia 1920 r., nad Dźwiną, padł mój najstarszy stryj, Stach Wolski, współtwórca harcerstwa w Łodzi.

Wojna nie ominęła mojego drugiego dziadka Franciszka, rejenta z Biłgoraja, choć nie miałem o tym pojęcia. Dopiero parę tygodni temu w pracy o historii Biłgoraja przeczytałem, że 12 lipca 1920 r. stanął on na czele Komitetu Obrony tego miasta. Zalazła się w nim również moja babcia.

Obaj dziadkowie spełniali obywatelską powinność, mimo że jeden był pepeesiakiem, a drugi endekiem.

Toteż kiedy z większością rodaków świętuję 15 sierpnia – dzień Matki Boskiej Zwycięskiej, to wspaniałe święto ma dla mnie wymiar podwójny. Narodowy i rodzinny. I to się chyba nazywa patriotyzm. W pewnych kołach uznawany za nienormalność.

 Marcin Wolski

Marcin_Wolski_small